|
BIOGRAFIA
Abrahams odszedł z Jethro Tull w najgorszym momencie - w przededniu pierwszej trasy zespołu po Stanach. Skłócony z kolegami zrobił wszystko, by skomplikować im życie. I przyznać trzeba, że mu się to udało. Rozpoczęły się rozpaczliwe poszukiwania nowego gitarzysty. Wybór padł najpierw na Tony'ego Iommiego z grupy Earth, dziś znanej jako Black Sabbath. Wyraził zgodę, ale po kilku dniach zmienił zdanie.
Niewiele dłużej od Iommiego wytrzymał w Jethro Tull David O'List, wtedy muzyk dużo bardziej znany od Iommiego, gdyż występujący z The Nice.
Ostatecznie pracę gitarzysty dostał Martin Barre z grupy Gethsemane, któremu kiedyś w Plymouth zdarzyło się otworzyć koncert jednego z embrionalnych stadiów Jethro Tull. Jako że przyszedł na przesłuchanie potwornie stremowany, spięty i roztargniony, nie pozostawił po sobie dobrego wrażenia. Do końca nie wiedziałem, czy potrafi grać - wspomina Anderson. Ale sprawiał wrażenie człowieka o dużej sile przebicia. Postanowiliśmy więc dać mu szansę. Barre już na wspomnianym tourneé po Stanach, rozpoczętym w końcu stycznia 1969 roku w Nowym Yorku (zespół podczas tej trasy występował m.in. przed Fleetwood Mac oraz Led Zeppelin), udowodnił, że stać go na wiele. Zadomowił się w Jethro Tull. Jako jedyny oprócz Andersona występuje w zespole do dziś. Wielu nie wyobrażało sobie Jethro Tull bez Abrahamsa. A jednak już pierwszy singiel nagrany w nowym składzie, Living In The Past z maja 1969 r. , przyniósł zespołowi sukces, jakim nie mógł poszczycić się wcześniej - pozycję 3 w Wielkiej Brytanii i 11 w USA.
Pierwszą dłuższą rozmowę z Ianem Andersonem zamieścił tygodnik "New Musical Express" we wrześniu 1969 r. Wcześniej prasa przedstawiała wokalistę jako pajaca, który stoi na jednej nodze i drenuje flet (często cytowana w tym okresie opinia Chicka Churchilla z grupy Ten Years After). Tym razem pokazała go jako myślącego artystę. Anderson odpowiedział na wiele pytań. Wyjaśnił na przykład, jak wielkie znaczenie miał dla niego osobiście sukces Jethro Tull na festiwalu w Sunbury w 1968 roku. Wyznał: Dopiero wtedy postawiłem sobie pytanie, po co to wszystko robię i co chcę osiągnąć; spojrzałem w głąb siebie. Nie po raz pierwszy dał wyraz oburzenia zarzutami, jakoby zespół skomercjalizował się: Nikt chyba nie ośmieli się sprowadzić tego, co robimy, do zarabiania na życie. Nie można też pomniejszać wartości dzieła dlatego, że doczekało się szerokiej akceptacji. Zaprzeczam też, jakoby sukcesy nas zmieniły, zdeprawowały. To, że podczas tras mieszkamy dziś w hotelach Hiltona a nie, jak dawniej, w mikrobusie, nie ma wpływu na naszą muzykę. Każda forma twórczości, także pisanie piosenek, to rodzaj zmagań z samym sobą. Sukces nie ma tu nic do rzeczy... |
|