Strona główna | Biografia | Dyskografia | Muzyka filmowa | MP3 |
|
Reviews
12th album, from 1978 ("Brother Of The Shadow -- Son Of The Light"). Sort of a return to the serene sounds of albums 2-4; relaxing piano/guitar/percussion instrumentals, with the omnipresent Eastern flair.
Forced Exposure catalogue
At least part of this album was used as the soundtrack to Herzog's tragic masterpiece, Kaspar Hauser*, a film in which Florian Fricke briefly appears as a blind and emotionally crippled savant who, of course, plays piano! There is a wholesomeness, a goodness betrayed in this music. The awe and splendour of humanity, naked and dwarfed before nature, yet integral and unified, is implicit, especially in the 18 minute title track, which opens with a massive tantric chant. But, underlying all this is a sadness (not melancholy) uncommon to Popol Vuh, largely typified by the piano in "Hoere, Der Du Wagst". Far from exultant, this album is painfully introspective. Madeningly self aware, yet integrally gentle. As is Herzog's Hauser. -GW
New Sonic Architecture catalogue*) This is not true [MGr].
This is a full return to the largely instrumental, meditative and aesthetic music of earlier albums.
Cranium Music catalogue
I often hear this band compared to Tangerine Dream. Based on this disc, the only connection I see is that both Popol Vuh and TD can communicate vivid and colorful natural imagery through their music, which is somewhat meditative in pace and development. This is very organic sounding music, as opposed to the electronic soundscapes.
The title track is amazing. The first part, a slow brooding section with gigantic chants and epic instrumentation, feels like standing under a large shadow in the winter, with the sun just peeking out. The next section moves up from the ominous depths into a beautiful, sunny instrumental and stays there for the remainder of the piece. Simple acoustic guitar and piano patterns repeat throughout until the end, creating a meditative feel; this is augmented with ethereal guitar that spirals upwards with a gorgeous yet sad melody. The background droning sitar adds a shimmer to the whole piece.
"Hoere, der du Wagst" is one of the saddest compositions I have ever heard. The piano lines: the pacing, the long pauses between the phrases, the downward melodic patterns and decrescendos in the piano lines; the melodies, rather than being continuous, slowly drift in and out, appearing, moving, disappearing for awhile, re-entering...wonderful.
In summation, I think this is great music because it forcibly takes you somewhere strange and beautiful, a place you can see. The level of emotion here is astounding.Heather MacKenzie, Ground and Sky Music Reviews Page
Best of the 3 soundtrack albums from Nosferatu
Popol Vuh scored several Werner Herzog flics, and this music is primarily from the soundtrack to Herzog's Nosferatu. The tone is very meditative/mystical with a beautiful long track to start out that segues from a wordless bass chant to an electronic fugue that is capable of inducing altered states of consciousness (grin).
The soundtrack albums comprise the single best introduction to Popol Vuh for people who are not familiar with the band. This album and the soundtrack for Coeur du Verre define the Popol Vuh sound for this period of the band's musical evolution. It has simply never been matched for meditation music by anything else Popol Vuh has done to date, in my opinion.
Tracks include the title track Bruder des schattens; Hoere, der du wagst; Das schloss der irtums; and my personal favorite out of all the music Popol Vuh ever wrote, the hypnotic, transcendent Die umkehr.
At 36:24 this CD is about typical length for a Popol Vuh release and worth its cost. It may be short in real time, but it's infinite in inner-space time.Susan R. Matthews from Seattle, Washington , September 16, 1998
Najpierw był "Zeit" Tangerine Dream, a na okładce, wśród zaproszonych do studia gości - Florian Fricke. Później Konfrontacje i Nosferatu Herzoga, który sprawił, iż z kina wyszedłem formalnie chory - parę lat temu soundtrack do tego obrazu był pierwszym zamówieniem, jakie złożyłem u Ziemowita. Słuchając jakoś nie mogłem skojarzyć muzyki z oglądanym kiedyś filmem i dopiero "Brüder des Schattens" otworzył mi oczy (i uszy). Jeśli dziś szukacie wykonawcy na zimowe wieczory sądzę, że Florian Fricke będzie kimś odpowiednim...
Wciąż piszę o muzyku, nie o zespole, ale ów zespół to właśnie Fricke: wykształcony kompozytor i pianista, osobowość niezwykle barwna, choć nieco nawiedzona - w jego twórczości zawsze sporo jest mistycyzmu i religijnych odniesień. Pod koniec lat 60-tych Eberhard Schöner, niemiecki pionier syntezatorów, "zaraził" go moogiem i tak narodził się Popol Vuh - kultowa formacja, przez którą przewijali się muzycy takich awangardowych grup, jak Amon Düül II, Beetwen czy Gila. Sam Fricke, zaprzyjaźniony z Wernerem Herzogiem stworzył muzyczne ilustracje do jego najsłynniejszych filmów, a dziś określany bywa też mianem jednego z ojców chrzestnych nurtów new age i ambient. Dla osób nie znających Popol Vuh ostrzeżenie: to nie jest "czysta" elektronika, żadna tam szkoła berlińska. Dużo tu za to chórów, akustycznych gitar, fortepianu, zaś syntezatory (jeśli w ogóle są) służą wyłącznie kreowaniu bardzo specyficznego nastroju.
Taki jest też "Brüder..." - wydany w 1978 roku, podobnie jak większość albumów Popol Vuh raczej krótki, z okładką obok pięknego zdjęcia zawierającą informacji mniej niż minimum. Obszerną kompozycję tytułową tworzą dwa zgrabnie połączone tematy: Bracia Cienia, motyw ze wspominanego już Nosferatu (Czy lubicie się bać? Posłuchajcie nocą przy wyłączonych światłach) oraz Synowie Świała - przepiękna pastelowa harmonia powtarzana wciąż i wciąż przez piętnaście minut, a mimo to wcale nie nudna. Na formule takiej akustycznej minimal music oparto pozostałe kompozycje. Pod dwoma ostatnimi, bardziej dynamicznymi, podpisał się także Daniel Fichelscher, gitarzysta i od lat najwierniejszy współpracownik Floriana. Za dużą zaletę płyty prywatnie uznaję też fakt, że lider na szczęście na niej nie śpiewa...Michał Greupner
tekst ukazał się w fanzinie "Generator News", numer 12 / luty 1997
Galeria ludzkich zwłok. Wysuszone i strawione przez zarazę stoją teraz nieruchomo rzędem jak gipsowe posągi nasłuchując umierającego czasu. Dookoła zalega zupełna cisza. Czas przestał istnieć. Totalna pustka wypełnia duszę przypadkowego obserwatora, który jest świadkiem powolnego acz nieuniknionego rozkładu ludzkiej egzystencji. Tym obserwatorem jesteśmy my sami a ponura wizja, jaka się roztacza przed naszymi oczami, to schyłek człowieczeństwa dotkniętego moralną dekadencją. Nagle spośród tej bezkresnej ciszy wyłaniają się dźwięki o tak upiornej melodyce, że mrożą krew w żyłach zmieniając jednostajny rytm naszego życia w najstraszniejszy koszmar, który trwa i trwa równie nieskończenie jak ocean, którego pomarszczony płaszcz sięga brzegami aż po sam horyzont i jeszcze dalej, tam gdzie już wzrok nie dociera. Dźwięki wznoszą się i opadają niczym okręt na falach niespokojnych wód. Okręt, którego rozpięte żagle są jak łabędzie skrzydła, wydaje się płynąć donikąd, dryfować bez celu, mając za kapitana opuszczony ster. Na pokładzie nie ma żywej duszy, tylko jakaś czarna postać o trupiobladym licu wpatrzona w dal nieprzytomnie. Jak cykle określające przypływy i odpływy oceanów krajobraz i muzyka zmieniają się, woda ustępuje miejsca bujnej roślinności a mroczne dźwięki rozjaśniają się. Teraz wędrujemy przez dzikie wzgórza porośnięte gęstymi lasami, których jeszcze nigdy nie tknęła siekiera. Naszej wędrówce ukazującej siermiężne pejzaże karpackie towarzyszą powtarzające się pastelowe rymy gitary akustycznej sączącej się niczym wąskie strumyki w ciasnych wąwozach. Wraz z nimi podążamy nieprzebytym dotąd szlakiem w kierunku bliżej nieokreślonym, po prostu przed siebie. A kto wie, być może za następnym wzgórzem jest kres naszej podróży - ponure ruiny średniowiecznego zamku, którego puste okna do dziś spoglądają złowieszczo na każdego, kto pojawi się w zasięgu ich hipnotycznego spojrzenia.
"Bruder des Schattens/Sohne Des Lichts" to druga obok wydanej nieco wcześniej "Nosferatu: On The Way To A Little Way" płyta z muzyką filmową do obrazu Wernera Herzoga zatytułowanego "Nosferatu: Fantome De La Nuit". Florian Fricke niezadowolony z ostatecznego kształtu i brzmienia oryginalnej ścieżki dźwiękowej postanowił wydać płytę suplement, która zawierałaby lepiej zaaranżowane, pełniejsze wersje utworów znanych z filmu. W efekcie otrzymaliśmy kolejny niezwykły album Popol Vuh, który nie tylko nie powielał materiału z "On The Way..." ale przede wszystkim oddawał wiernie to, co mogliśmy nie tyle zobaczyć co usłyszeć na ekranie. To właśnie na płycie "Bruder Des Schattens..." kompozycje będące zaledwie zalążkiem bliżej nieokreślonej wtedy jeszcze "idee fixe" artysty z Monachium nabrały wyraźnych rumieńców, a ich kształty zaokrągliły się na tyle, by można było je podziwiać teraz z niekłamanym poruszeniem. I tak na przykład fragment "On The Way" z albumu "Nosferatu" doczekał się rozwinięcia i uległ wzmocnieniu za sprawą dogrania kilku dodatkowych ścieżek, a "The Morning Sun" - będący prototypem kompozycji "Sohne Des Lichts" - z króciutkiej, siermiężnie brzmiącej gitarowej kołysanki rozrósł się w złożoną melodycznie, wielowarstwową suitę o zaskakującej długości (20 minut!!!). Już otwierające płytę dźwięki są jak powracający nocny koszmar, z każdą kolejną sekundą upiorny chorał męskich głosów staje się coraz bardziej mroczny i straszny za sprawą nawarstwiania się tych samych dźwięków wykreowanych przez mellotron, które raz po raz przybliżają się i oddalają od nas potęgując nastrój
grozy *. Sam film "Nosferatu Wampir", do którego ta właśnie muzyka została skomponowana, nie jest tak przerażający jak owe dźwięki wypełniające pierwszą część suity "Bruder Des Schattens...". To właśnie dzięki nim Werner Herzog zdołał ustalić "grubą kreską" granicę pomiędzy dźwiękiem a ciszą, która wisi nad człowiekiem niczym najgorsze przekleństwo, od którego nie sposób się uwolnić domowymi zabiegami. A cisza ma tu te same parametry co strach, narasta stopniowo i zalega długo w świadomości słuchacza/widza, który dusi się nią, co daje efekt podobny temu, jaki zwykle wywołuje strach.
*) Mroczne preludium "Bruder Des Schattens..." straszy już nie tylko z płyt Popol Vuh, bowiem odnaleźć je można również w transowo-ambientowej kompozycji brytyjskiego zespołu Porcupine Tree o wybitnie iluzorycznym tytule "Up The Downstair". Eksperymenty Stevena Wilsona, założyciela wspomnianego wcześniej zespołu, prowadzone pod szyldem Incredible Expanding Mindfuck zgłębiają fenomen krautrockowego nurtu, co więcej odnoszą się do konkretnych utworów niemieckiej grupy takich jak "Bruder Des Schattens" czy też nieco starszego "Aguirre I" (cf. "Piece For Hammered Dulcimer And Mellotron Choir" by I.E.M.).
Wracając do tytułowej suity, widzimy albo raczej słyszymy w jej środkowej części pomost, jaki tworzą dźwięki oboju i mellotronu łączący gęsty mrok "Bruder Des Schattens" z pogodnym blaskiem "Sohne Des Lichts". Jak już pisałem wcześniej mroczne dźwięki "Bruder Des Schattens" znikają równie nagle jak się pojawiły pod wpływem zdecydowanie bardziej pogodnych, musujących pozytywną energią gitarowych rymów i fortepianowego akompaniamentu. Z czasem muzyka zagęszcza się i zwalnia tempo tak, jakby poszczególne dźwięki gitary i fortepianu z trudem "pięły się" w górę obarczone jakimś niewidocznym ciężarem (cf. scena wspinaczki konnej Jonathana Harkera po bezdrożach karpackiej puszczy).
"Sohne Des Lichts" ukazuje nie tylko klasyczną grę Floriana Fricke na fortepianie ale przede wszystkim znowu niezwykłe brzmienie gitar jakby wyciśnięte z bawarskich korzeni tej niemieckiej grupy. Daniel Fichelscher, podobnie jak w przypadku płyty "Aguirre", obnosi się ze swoją grą na gitarze w mistrzowski sposób łącząc piękno i precyzję w każdym akordzie. Jest współautorem dwóch gitarowych impresji "Das Schloss Des Irrtums" i ""Die Umkher", z których wyróżnia się ta druga nutą nostalgii w grze ex-gitarzysty Amon Duul II. Jednakże najsilniejsze uczucie smutku wyziera z utworu "Hoere, Der Du Wagst", w którym rozwlekłe dźwięki fortepianu zwieszają się w tonie rezygnacji aż do momentu całkowitego wyciszenia. Emocjonalny aspekt "Hoere, Der Du Wagst" zdaje się wyrażać tęsknotę za bliską naszemu sercu osobą, która odeszła bezpowrotnie (cf. Lucy Harker [w filmie "Nosferatu"] przemierzająca samotnie piaszczystą plażę ze spuszczoną głową i pełnym smutku spojrzeniem po "stracie" męża...).
"Bruder Des Schattens..." to afirmacja światła i cienia, harmonijne zestawienie ze sobą tego co na pozór sprzeczne, akustycznych brzmień gitary i fortepianu z zimną ścianą mellotronowych dźwięków. Niewątpliwie, kolejne wielkie dzieło Floriana Fricke i Popol Vuh przypominające od strony formalnej wydany kilka lat wcześniej "Aguirre", jednak zasadniczo różniący się od poprzednika sposobem łączenia nie zawsze kompatybilnych wartości muzycznych.
Na tym jednak nie koniec. Muzyka Floriana Fricke doczekała się stosownego aplauzu wśród skandynawskich artystów. Ostatnie koncerty obiecującej szwedzkiej formacji heavymetalowej Opeth rozpoczynają dźwięki Popol Vuh puszczone z taśmy. Jak widać muzyka Popol Vuh cieszy się dziś dużym uznaniem artystów tworzących rozmaite rzeczy nie zawsze będące w zgodzie z tym, co lansują na co dzień komercyjne rozgłośnie radiowe.Tomasz Ostafiński [01.2004]