Adres strony:
http://www.jethro.z.pl



RELACJE Z KONCERTÓW

Jethro Tull w Wilnie
19 marca 2005, Siemens Arena, Wilno, Litwa


Jeżeli mam być szczery, to nie miałem większych nadziei na to, że grajkowie z Jethro Tull pokażą w "prawie" polskim Wilnie coś więcej niż na ubiegłorocznym, przeciętnie dobrym koncercie w poznańskiej Arenie. Liczyłem jedynie na świetną atmosferę, a dostałem znacznie więcej!

To był pierwszy w historii koncert załogi Iana Andersona na Litwie i pewnie głównie tym tłumaczyć należy znakomitą frekwencję. Sala w niedawno oddanym do użytku gigantycznym, nowoczesnym kompleksie Siemens Arena (www.siemens-arena.com), zapełniona była szczelnie do ostatniego miejsca, co jest tym większym osiągnięciem, że same bilety jak na szczupłe portfele mieszkańców Wilna do najtańszych nie należały, siarczysty mróz tego dnia mocno doskwierał, a samo miasto jest stosunkowo niewielkie. Z drugiej strony, jak się dowiedziałem, występowi sporo uwagi poświęciła litewska telewizja publiczna, a w samym Wilnie udało mi się znaleźć dwa duże tullowe billboardy. W każdym razie publiczność była liczniejsza niż w Poznaniu i orkiestrowym koncercie Iana Andersona w Rzymie (moje recenzje obydwu zeszłorocznych występów znajdziesz gdzieś na tej stronie), ale na pewno równie zróżnicowana wiekowo, społecznie etc. Nie wiem, ile było dokładnie osób - może jakieś sześć, może siedem tysięcy... Na sali znajdowała się również grupa fanów z łotewskiej Rygi.

Do Wilna jechałem z zamiarem uczestniczenia w "wyjątkowo wyjątkowym" doświadczeniu. Napisałem tak, ponieważ wszystko co związane z Tull jest jedyne w swoim rodzaju, ale tym razem mogłem powspominać ten pierwszy raz, kiedy zobaczyłem tullowych minstreli na żywo, w nieszczęsnym namiocie Colosseum, w Warszawie, w czerwcu 1997 roku. Miałem to szczęście pierwszy raz uczestniczyć w koncercie Jethro Tull osiem lat wcześniej od mieszkańców Litwy. W Wilnie obserwowałem zachowanie rozentuzjazmowanych ludzi, którzy mieli ten swój "pierwszy raz" i sprawiało mi to nieskrywaną przyjemność. Ta "wyjątkowa wyjątkowość" tego wyjazdu tkwi głównie w tym aspekcie, a także w zimowej pogodzie. Wcześniej zawsze widziałem Tull w okresie późnej wiosny i lata, więc była to interesująca odmiana...

Całemu wydarzeniu smaku dodawał fakt, że miało ono miejsce w tak szczególnym mieście, jakim jest Wilno... Miałem 3/4 weekendu na zwiedzenie jego starówki (baszty Giedymina, Ostrej Bramy, archikatedry etc.), poznanie litewskiej kuchni i "tubylczego" piwa Svyturys, szukanie polskich śladów, których z powodów historycznych jest w Wilnie naprawdę dużo. Szacuje się, że około 20% mieszkańców tego miasta to Polacy; nietrudno mi się było dogadać po polsku z każdym kto ukończył trzydziesty, może czterdziesty rok życia. Ciekawe, czy Ian o tym wszystkim wie... Wycieczka do tego miasta była więc dla mnie ważna nie tylko jako fana Tull, ale także... Polaka.

Po zakupie białego (ponieważ innych nie było) t-shirtu z obrazkami znanymi z okładki albumu "Rock Island" i datami z tej trasy (obejmującej oprócz Litwy również Ukrainę i Rosję) oraz hot doga; udało mi się zająć dobre miejsce przy barierkach ze znakomitym widokiem na Iana i Martina Barre. Koncert "ozdobiony" był wielkim banerem z logo Jethro Tull znanym z oficjalnej strony zespołu j-tull.com. Nowością był też stół mikserski ustawiony po prawej stronie sceny, obsługiwany przez tego samego gościa, który niewiele wcześniej nosił pudła z koncertowymi koszulkami i podłączał kable (!) Ian dobrze wie, jak ciąć koszty w swojej "administracji"! Może powinien zafundować kilka lekcji naszym i unijnym politykom? ;-)

Występ niespodziewanie rozpoczął się równie żywiołowo jak pięć lat temu w Polsce - od "For A Thousand Mothers" i "Nothing Is Easy". Od razu "w uszy" rzuciło mi się świetne nagłośnienie i brzmienie. Może to głównie dlatego lepiej oceniam ten koncert od tego zeszłorocznego? Pewnie spore znaczenie ma też wspomniana wcześniej "wyjątkowa wyjątkowość" wileńskiej przygody. Nie mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że Tull zagrał technicznie lepiej, niż w Poznaniu, gdyż trudno to w takiej sytuacji obiektywnie ocenić. Ale na pewno od czasów występu w niemieckiej wiosce Grafenhainichen (czerwiec 2003) nie byłem tak zadowolony!

To co muzycy Jethro Tull pokazali w Siemens Arena przeszło moje najśmielsze oczekiwania. W ich graniu zauważyłem więcej pasji i szczerej ekscytacji niż w Poznaniu. Jakże wspaniale zabrzmiał energetyzujący "Farm On The Freeway", folkowy "Weathercock" (Ian zapowiadając go wspomniał płytę "Stormwatch", ale po chwili się poprawił), przesympatycznie wykonany "We Five Kings" (głównie dzięki Martinowi, który zagrał tu na gitarze elektrycznej, a nie akustyku, jak na "Christmas Album"), medley "Songs From The Wood/Too Old To Rock'N'Roll/Heavy Horses" (tym razem bez playbackowych dodatków; w "Heavy Horses" wokalnie popisał się... perkusista Doane Perry!), poruszający "Budapest", wreszcie koncertowe rzadkości w postaci świetnego "Up To Me" i "Hymn 43". Zostały one zagrane inaczej niż na "Aqualungu"; szczególnie ten drugi utwór, wykonany jako irlandzki jig z Martinem grającym na mandolinie i Ianem śpiewającym znane słowa do zupełnie innej muzyki. Dopiero na sam koniec mandolina została zamieniona na gitarę elektryczną i to, co usłyszeliśmy przypominało już oryginał z 1971 roku. To najlepszy przykład klasy Jethro Tull i jego eklektycznych zdolności - ze słabego dość utworu, jakim jest moim zdaniem "Hymn 43", zrobili taki majsterszczyk! Jedynie podczas "With You There To Help Me" muzycy trochę się gubili, szczególnie Anderson, który w pewnym momencie zapomniał zaśpiewać otwierającą kolejną zwrotkę całą linijkę tekstu, ale na wyraźny znak flecisty, cały zespół umiejętnie cofnął się w swoim graniu o jakieś cztery sekundy i to bez żadnej paniki, ani ułamka sekundy zawahania; co jest kolejnym dowodem na tullowy profesjonalizm.

Proszę mi wybaczyć, że nie opiszę tu wszystkich zagranych utworów - repertuar w 2/3 był taki sam jak w poznańskiej Arenie, więc nie będę powtarzał tego, co zostało już na tej stronie napisane w recenzjach Pawła z Krakowa oraz mojej skromnej osoby. Kompletny wykaz utworów, który spisałem z oryginalnego setlistu Doane'a (nareszcie mi się udało go zdobyć! ;-)), przedstawia się następująco: For A Thousand Mothers, Nothing Is Easy, Beggar's Farm, Eurology, With You There To Help Me, Up To Me, In The Grip Of Stronger Stuff, Weathercock, Bourée, Mother Goose, Morris Minus, Songs From The Wood/Too Old To Rock'N'Roll/Heavy Horses, Farm On The Freeway, We Five Kings, Hymn 43, Budapest, Aqualung, Wind-Up (krótka wersja), Locomotive Breath/Protect And Survive (inst.)/Cheerio

W repertuarze zabrakło mi "Thick As A Brick". Wielu uważa, że w przeszłości utwór ten wykonywany był na koncertach zbyt często, aż do znudzenia, ale tak się jakoś złożyło, że był to już mój czwarty z rzędu występ Tull/IA bez jakiegokolwiek fragmentu tej suity, a chętnie usłyszałbym to na żywo jeszcze raz. Dla kontrastu dodam, że było to moje pierwsze spotkanie z Tull/IA na którym nie usłyszałem "Living In The Past".

Z cała pewnością Ian i jego wesoła kompania zrobiła na mnie równie dobre wrażenie, lub bliskie temu, co widziałem w warszawskiej Sali Kongresowej w maju 2000 roku, rok później w Wiedniu i wreszcie we wspomnianym już Grafenhainichen. Podobnie pozytywną relację usłyszałem od mojego drogiego kumpla, Roberta z Ustronia, który tydzień przed występem wileńskim widział orkiestrowy koncert Iana w czeskim Brnie. Tempus fugit, ale jak widać, tullowa machina trzyma się dziarsko i zapewne pociągnie jeszcze kilka ładnych lat...

Ian, ubrany we wzorzystą kamizelkę w tonacji brązowo-rudej i jasno szare spodnie (z przypiętym niebieskim laserem i kluczami - może od hotelowego pokoju? ;-)); jak to zwykle bywa, zadziwił wszystkich swoją energią, aktorskimi zdolnościami i "gimnastyką". Jego gadki były w sporej mierze takie same, jak na ostatnich koncertach grupy, choć na pewno nowością było jego przedstawienie się w języku litewskim! ;-) Odniosłem też wrażenie, że wokalnie było trochę lepiej niż w Poznaniu (a to również była pierwsza noc na trasie!), ale znacznie gorzej niż w Rzymie.

Martin ubrany był na czarno z wyjątkiem jaskrawo zielonych rękawów, Doane na czerwono, klawiszowiec Andy Giddings miał na sobie kolorową kamizelkę, a basista Jonathan Noyce, podobnie jak Martin, ubrany był na czarno, też z pewnym zielonym elementem - krawatem! Można było na nim odnaleźć pewne kolorowe ciapki. Tak wygląda Jethro Tull 2005 :)

Zachowanie publiczności było adekwatne do długości okresu oczekiwania na przyjazd zespołu. Największa owacja (oczywiście oprócz tej w czasie finału koncertu) nieoczekiwanie nastąpiła po "In The Grip Of Stronger Stuff", za co Ian nie omieszkał podziękować serdecznie kłaniając się po pas. Przed "Hymnem 43" pewna niewiasta zapiszczała niczym polna mysz, przerywając Ianowi jego zapowiedź, ale na szczęście nie wybiło go to z rytmu, jak to często bywa.

Po koncercie jak zwykle usłyszeliśmy "What A Wonderful World" Luisa Amstronga, tym razem radykalnie wyłączonego po jakiejś minucie z powodu bliżej nieznanej mi przyczyny natury technicznej. Dobrze, że nie nastąpiło to wcześniej! ;-)

Dzień ten zakończyłem tym razem bez autografów, noclegiem w wartym polecenia schronisku młodzieżowym Filaretai (bez pomocy jego pracownicy, swoją drogą, nie kupiłbym wcześniej biletu!), położonym w "liściastych" przedmieściach wileńskiej starówki, nieopodal rzeczki Wilijki, która to dała nazwę miastu.

Cała "wyjątkowa wyjątkowość" miała swój finał jednak dopiero następnego dnia wieczorem, gdy po całym dniu zwiedzania Wilna, obżarstwa w renesansowej restauracji Rojaus Arka na przeciwko Ostrej Bramy i zupełnie innego rodzaju koncercie kwartetu smyczkowego grającego muzykę zawsze przeze mnie podziwianego Haydna w archikatedrze wileńskiej; udałem się w drogę powrotną do szarej Warszawy.

***

Duże wzruszenie wywołał u mnie widok niezwykle podekscytowanego kilkunastoletniego chłopca kupującego ze swoją matką, parę godzin przed występem, bilet na swój pierwszy koncert Jethro Tull - zespołu, który wnosi do mojego życia tyle radości, piękna, barwności i pogody ducha. Łezka mi się wtedy prawie w oku zakręciła... Podejrzewam, że ten chłopiec czuje to w ten sam sposób, choć go nie znam. To jest właśnie najpiękniejsze. Muzyka mówi sama za siebie.


Łukasz Wąś wasluk@wp.pl
Wielkanoc 2005


Strona główna || News || Dyskografia || Biografia || Relacje z koncertów || Teksty || Przekłady || Indeks utworów || MP3 || Indeks muzyków || Cytaty || Linki || Plebiscyt || Wywiady || O stronie