Gazeta Jarocińska
34 (828) 25 sierpnia 2006 www.gj.com.pl
J arocin Festiwal
"
Jarocin Festiwal to: naj­spokojniejsza impreza w festiwalowej historii, kilka dobrych koncertów, klęska konkursu i trochę mała fre­kwencja. Sprzedano łącznie 10 tys. karnetów i biletów. Dyrektor festiwalu - Marek Kurzawa nie potrafi odpo­wiedzieć jeszcze, czy do imprezy będzie trzeba doło­żyć.
BEATA FRĄCKOWIAK
Trzy dni przed festiwalem pole przy parku wygląda niczym bagna. Wielkie wodne bajora i wykopy. Ludzie przechadzają się pod pło­tem, zaglądają przez pręty, kręcą głowami i nie wierzą, że w czwar­tek wystartuje tu festiwal. Środa -hałas, ludzie krzątają się, jak mrówki, stoi już rusztowanie sce­ny, rozbijane są namioty, jeżdżą samochody, quady i dwa ogrom­ne wojskowe spychacze, które usiłują wyrównać teren. Udaje się to w części gospodarczej. Przy scenie nadal straszą ogromne rowy wypełnione wodą. Do rana nikt nic z tym nie robi. Czwartek, godz. 10.30. Według planu ma roz­począć się konferencja prasowa. Przy żółtym namiocie stoją dzien­nikarze, po polu jeździ ogromny spychacz. - Konferencja będzie pół godziny później, bo teraz wozimy żwir - mówi Marek Ku­rzawa, dyrektor festiwalu. Czeka­my. Ciężarówka wysypuje piasek, a dwóch ludzi powolnymi ruchami rozgarnia go przed sceną. Za pół­torej godziny ma w tym miejscu stanąć publiczność. - Nie mogli­śmy tego zrobić wcześniej, bo było tak mokro, że ciężki sprzęt się za­padał - tłumaczy na konferencji Marek Kurzawa. - To skutki piąt­kowej ulewy. Tego nie mogliśmy przeskoczyć - dodaje. Mokro, grząsko i "błotniście" jest do koń­ca festiwalu. Zapach wilgoci mie­sza się ze smrodem nawozu, któ­rym pewnie jeszcze w ubiegłym roku była zasilana ziemia na polu. Ale można się do tego przyzwy­czaić. Ziemia ugina się pod noga­mi i sprężynuje. Niektórzy śmieją się, że to dodatkowa atrakcja im­prezy. Zresztą ludziom to nie prze­szkadza, po Woodstoku są przy­zwyczajeni do kurzu i błota. Go­rzej z komarami, które zawsze wieczorem rozpoczynają zmaso­wany atak. To największa zmora festiwalu.
Ludzie
Po koszulkach można śmiało stwierdzić, że wielu ludzi, którzy przyjechali do Jarocina, wcześniej było w Kostrzynie. Na polu namio­towym pierwsi goście rozbijają się we wtorek, ale niektórzy przyjecha­li do Jarocina już w poniedziałek. W czwartek, gdy na scenie wystę­pują kapele konkursowe, przed wejściem na stadion, gdzie mieści się miasteczko namiotowe, tłumy czekają na swoją kolej. Ochrania­rze sprawdzajądokładnie, czy ktoś nie wnosi ostrych przedmiotów i alkoholu. Na to by wejść trzeba czekać nawet dwie godziny.
Kto przyjechał? Jak zawsze, normalni młodzi ludzie, trochę punków, ale nie tysiące, jak infor­muje "Gazeta Wyborcza". O wiele mniej jest długowłosych. Na tego­rocznym festiwalu nie ma dla nich muzyki. Przyjechały też rodziny. Widać kilka osób z dziećmi. Naj­większą sensację wzbudza pun-kowska parka z dwiema śliczny-
tmpF-1.jpg
pogo, bawią się, śpiewają. Nie­którzy leżą. Tak jest zresztą przez wszystkie trzy dni. Na ul. Mara­tońskiej toczy się drugie życie festiwalowe. Stąd wszystko wi­dać. Przyjezdni siedzą w bura­kach, w rowie, przyklejeni są do prętów płotu, niektórzy leżą na środku asfaltu. Prawdziwe tłumy przechadzają się wzdłuż ulicy. Większość spacerowiczów to miejscowi. Ich ręce wirująw dziw­nym tańcu, podskakują, machają gałązkami. Ale nie rusza ich mu­zyka. To atakują komary.
Muzyka,
czyli geriatiafestiwal
Dla wielu młodych ludzi, którzy tu są, muzyka też nie jest najważ­niejsza. Liczy się atmosfera. Przy­zwyczajenie z przystanku Wood-stock, na który przyjeżdża się po to, by spotkać fajnych ludzi, poga­dać, posiedzieć i dobrze się zaba­wić, w Jarocinie daje o sobie znać. Świadczy o tym chociażby kon­kurs, który interesuje garstkę pu­bliczności. Pod scenę ludzi przy­ciągają "gwiazdy". Fani koncerty oceniają różnie. Kapelą pierwsze­go dnia dla jednych jest Farben Lehre, dla innych, szczególnie starszych, występ Lecha Janerki (zaliczam się do tych osób), który na szczęście nie gra "Roweru", ale najlepsze, stare kawałki. Drugie­go dnia króluje Włochaty. Podo­bają się też Strachy na Lachy. Kiepsko wypada T. Love, który za­gubił się gdzieś między "Jaroci­nem", a wiejskim festynem. Trzeci dzień należy do Kukiza i Piersi. Gra tak, jak obiecał w "Gazecie Jarocińskiej", ostro i przypomina wszystkie stare numery. Mnie się podoba, choć może bardziej ze względu na sentyment, a przy ka­wałku AYA RL "Bo moja ulica jest w sercu miasta..." czuję ciarki. Niestety, pierwszy i ostatni raz na tym festiwalu. Jest jeszcze kilka dobrych koncertów (np. Proletary-at, Bunkier, Indios Bravos). Nieste­ty, są też i takie, które nie powinny się zdarzyć. Reaktywacja nie wszystkim wychodzi na dobre, le­piej pozostać w pamięci. Najgor­sze jest jednak to, że na festiwalu nie wieje ani przez chwilę świeżo­ścią. Nie słychać nowych nurtów w muzyce, jakby czas stanął w miejscu. Zespoły wyciągnięte ze skansenu podobają się oczywiście publiczności, ale przecież Jarocin nie ma być imprezą seniora. -Ajed-nak chyba Jarocin umarł, jeśli naj­lepszy koncert daje taki facet, jak Janerka. To był festiwal młodych kapel, a nie starych dziadków, je­żeli tak nie jest, to jest źle. Słucha­nie pseudogwiazdek, to nie Jaro­cin, tylko geriatriafestiwal - pisze na forum "Gazety Wyborczej" Sta­ry Zgred.
Nie zmarnować szansy
Wszyscy dająfestiwalowi szan­sę, cieszą się, że wreszcie powró­cił. Burmistrz zapewnia, że w przy­szłym roku impreza na pewno się odbędzie. Na razie jednak nikt nie potrafi odpowiedzieć nawet na py­tanie, w którym miejscu będą kon­certy za rok. Nie ma też koncepcji i pomysłu artystycznego. Nikt nie wie, jaki ma być Jarocin Festiwal, czym powinien się wyróżniać, jak sprawić, by przyjechało na niego więcej fanów? Tegoroczna impre­zę można w zasadzie zaliczyć do udanych, ale festiwal jest na roz­drożu. Dobrą drogę trzeba znaleźć szybko, inaczej sukces medialny tegorocznej imprezy zostanie zmarnowany.
mi dziewczynkami. Rodzice: skóry, wygolone głowy, kolczyki, a dziewczynki ładnie ubrane w su-kieneczki, na głowach kucyki. Wszyscy ich fotografują. Gdy się im bliżej przyjrzeć, to ciuchy noszą markowe i raczej nie są to punki z brudnej ulicy. Trochę zje­chało ludzi z tamtego pokolenia. Niektórzy opowiadają niczym kombatanci o poprzednich "Jaro­cinach". Kilku przyjechało z pocie­chami, by pokazać im "festiwal legendę".
Legenda i dziennikarze
Legenda jest wiecznie żywa. W każdym programie telewizyjnym w informacjach pojawiają się mi­gawki z Jarocina. "Po kilkunastu latach wraca legendarny festiwal" - mówią dziennikarze. I trzeba przyznać, że podchodządo impre­zy z sentymentem, oceniająją po­zytywnie. Wszyscy chcą, by Jaro­cin odżył, by znów zaistniał na fe­stiwalowej mapie Polski, ale w jed­nym z serwisów informacyjnych pada i takie zdanie: "Na Woodstoc-ku nie ma dobrej muzyki, ale jest klimat, tu jest muzyka, ale nie ma klimatu".
Klimat i gastronomia
I rzeczywiście jakoś brakuje
starego klimatu. Szczególnie "su­cho" jest w pierwszym dniu. Może sprawia to ogromny teren? Pu­bliczność ginie pod sceną, wyda­je się, że jest mało ludzi. Nie re­agują tak żywiołowo, jak kiedyś. Owszem są chwile entuzjazmu i euforii, ale ducha i siły brakuje. W części gastronomicznej siedzi czasem więcej ludzi niż pod sceną. Nastrój pryska za każdym razem, gdy kończy się koncert i więk­szość, jak na rozkaz, robi w tył zwrot i biegnie do piwnego źró­dełka, by zdążyć spożyć złocisty napój, zanim na scenie pojawi się następna kapela. Na teren koncer­towy nie wolno wnosić napojów alkoholowych, to wymóg ustawy o imprezach masowych. Niektórzy buntują się, inni proszą: - Niech mnie pan wpuści, ja nie jestem taki, jak oni. Jestem porządny - błaga ochroniarza pan w białej koszuli z kubkiem pełnym piwa. Jurek Owsiak, który przyjeżdża drugie­go dnia festiwalu, by nagrać ma­teriał filmowy do swego programu "Kręcioła", chwali to rozwiązanie. - Podoba mi się, że nie można wchodzić na część koncertową z piwem. To jest dobre. Może na Woodstocku też postaramy się tak rozwiązać tę sprawę, choć u nas będzie ciężko to zrobić - mówi na
konferencji prasowej. Owsiak chwali organizację imprezy. Podo­ba mu się w Jarocinie: - Jeżeli ktoś mówi, że tutaj nie będzie tak, jak na Woodstocku, to właśnie tak ma nie być. Odpowiada mi to, że tu jest 15 tysięcy osób a nie 150 tysięcy - mówi.
Drugie życie festiwalowe
Organizatorzy pewnie liczyli po cichu, że przybędzie więcej ludzi. Marek Kurzawa twierdził przed imprezą, że musi sprze­dać 8 tysięcy karnetów, by po­kryć koszty imprezy. Sprzedano 10 tysięcy karnetów i biletów łącznie, ale wejściówki stanowi­ły większość. - Jesteśmy zasko­czeni, bo ludzie kupują raczej bi­lety, a nie karnety - mówi w cza­sie konferencji. I rzeczywiście wiele osób przyjeżdża tylko na jeden dzień. Jedni, by poczuć kli­mat, inni by zobaczyć swój ulu­biony zespół. Tak jest drugiego dnia, gdy tłumy przybywają na koncert legendarnej grupy pun­kowej "Włochaty". Przed sceną liczba publiczności podwaja się. A po koncercie wiele osób wy­chodzi. Niektórzy nie kupująwca-le biletów, tylko bawią się pod płotem. Na koncercie Włochate­go aż roi się od punków - tańczą