Robert Sankowski
29-05-2005, ostatnia aktualizacja 30-05-2005 13:12
Za kilka dni w Jarocinie znów zabrzmi muzyka. Zaplanowany na 3 i 4 czerwca Jarocin PRL Festiwal nie ma być jednak próbą wskrzeszenia imprezy, lecz jednorazowym przedsięwzięciem, które przypomni atmosferę lat 80.
Jak piszą organizatorzy, celem imprezy jest "pokazanie historii festiwalu (...) poprzez bezpośrednie odwołanie się do klimatu imprez festiwalowych i epoki PRL". Koncertom towarzyszyć będą wystawy i projekcje filmów dokumentalnych. Jarocin przeistoczy się w skansen PRL-u sprzed 20 lat. Gazeta festiwalowa ma wyglądać jak pisma reżimowe czasu stanu wojennego. Nawet bilety na koncert mają mieć formę "kartek na kulturę".
Mimo to do organizatorów zaczęły napływać pytania od młodych zespołów, które chciały - jak dawniej - zaprezentować się na jarocińskiej imprezie. Postanowiono dać im szansę. Zagrają w amfiteatrze, tym samym, w którym dwie dekady temu znajdowała się Mała Scena. W Jarocinie znów będzie można posłuchać polskiego podziemia. Mimo że tym razem nie będzie nagród ani szansy na splendor zwycięzcy kolejnego Jarocina.
Opowieść o legendzie wolności
Co sprawia, że mit festiwalu trzyma się mocno? Zdaniem wieloletniego szefa Jarocina Waltera Chełstowskiego u podstaw legendy leżą dwie rzeczy. - Po pierwsze z Jarocina wyszło nawet dwa i pół pokolenia polskich muzyków. Po drugie ludzie, widzowie i dziennikarze, którzy ten festiwal przeżyli, ciągle o tym pamiętają. Jeszcze dziesięć lat temu była to opowieść o legendzie wolności. Ostatnio ludzie zaczęli się interesować raczej muzyką. Sporo nagrań się nie zestarzało. Są interesujące nawet dla hiphopowców.
Kuba Wojewódzki, w latach 80. dziennikarz muzyczny, w następnej dekadzie organizator jednej z ostatnich edycji imprezy, stawia na otoczkę festiwalu: - Jarocin był enklawą wolnej myśli, obyczaju, muzyki, stylu. Był emocjonalnym wyłomem w kontrolowanej rzeczywistości kraju. Obok Wałęsy, Stoczni, Kuronia i KOR-u wpisałbym go na listę historycznych okoliczności przyczyniających się do upadku komuny.
Wojewódzki dorzuca jednak, że idea festiwalu szybko się zdegenerowała: - Został skansenem chroniącym swój anachroniczny status. Z kolebki rewolucjonistów ducha stał się przechowalnią frustratów i nieudaczników.
Czym więc był Festiwal Muzyków Rockowych w Jarocinie? Manifestacją siły muzyki lat 80.? Imprezą, która przesadnie lansowała pewne gatunki? Socjologicznym fenomenem? Sterowanym przez władze wentylem bezpieczeństwa?
Zlekceważony dziwoląg
Pozamuzyczna otoczka do dziś pozostaje najbardziej dyskutowanym elementem jarocińskiej legendy. Zrodzony przed solidarnościowym zrywem, przetrwał stan wojenny, doczekał upadku komunizmu. Uchodził za oazę wolności i jedno z niewielu miejsc, w których młode pokolenie mogło przemawiać swoim głosem. Mimo to na imprezie ani razu nie doszło do poważniejszej interwencji cenzury ani służb specjalnych. Koncerty odbyły się nawet w stanie wojennym w 1982 r. A przecież odwołano wtedy Opole i Sopot. - Oni nas po prostu nie zauważyli - mówi Chełstowski. - Zlekceważyli jako dziwoląg, mieli ważniejsze rzeczy do zrobienia.
Teza zaskakująca, ale przychylają się do niej inni. - Gdy patrzę na to, co tam wyśpiewywaliśmy, mam wrażenie, że mogliśmy za to na luzie trafić do pudła - opowiada perkusista grupy Dezerter Krzysztof Grabowski. - Nie stało się tak może dlatego, że komuna była pochłonięta walką z opozycją polityczną. Nie była w stanie wysilić się na wszystkich frontach. Trochę odpuścili sobie muzykę i to był ich duży błąd.
Władze próbowały odrobić to kilka lat później. - Od 1984, może 1985 r. musieliśmy oddawać teksty do cenzury - wspomina Chełstowski. - Ale była to gra. Nie pamiętam przypadku, by zespół czegoś ze sceny nie zaśpiewał. Były sytuacje, gdy w miejscu interwencji cenzury zespoły wstawiały jakieś "la la la". Robiły to, bo chciały zwrócić uwagę ludzi. Sytuacja z cenzurą była niekomfortowa przede wszystkim dla mnie. Między innymi dlatego zrezygnowałem z organizacji festiwali. Nie chciałem być wysuniętym ramieniem sprawiedliwości ludowej. Tłumaczyć każdej grupie z osobna, że to nie moja wina.
Grabowski mówi, że ingerencje służb specjalnych na festiwalu nasiliły się pod koniec dekady. - Na koncertach zaczęła się agresja. Najprawdopodobniej komuna próbowała rozbijać imprezy rockowe przez skinheadów zwerbowanych przez służby specjalne. Tak to wyglądało, choć udowodnić tego nie mogę.
Prymat ideologii nad sztuką
Jarocin od zawsze uchodził za imprezę mocno ideologiczną. Zdaniem Wojewódzkiego okazało się to jego problemem: - Dopóki zachowywano zdrowy rozsądek pomiędzy walką i promocją "młodych kadr", było OK. Kiedy zgubiono ważne przesłanie Marleya "Tańcz i walcz", impreza zrobiła się lekko stęchła. Prymat ideologii nad sztuką musi prowadzić do nędzy.
Mniej kontrowersji wzbudza muzyczna strona imprezy. W Jarocinie wygrywali Dżem, TSA, Siekiera, Variete, Kat, Kobranocka, Closterkeller. Do konkursu stawali T.Love, Dezerter, Stan Zvezda, Aurora. Nazwy, które na stałe zapisały się w historii polskiej muzyki rockowej.
To także dowód na to, jak różnorodnym festiwalem był Jarocin. Dziś postrzegany jako impreza punkowa, przechodził różne etapy rozwoju. Pierwsza edycja z 1980 r. zdominowana była przez zespoły grające muzykę inspirowaną rockiem lat 70. (Cytrus, Kasa Chorych, Krzak). Jeszcze w roku 1982 kandydatem do zwycięstwa była grająca muzykę zbliżoną do rocka symfonicznego grupa RSC. Dopiero później do głosu doszły formacje punkowe. Dominowały przez kilka lat, aby pod koniec lat 80. podzielić się miejscem z zespołami metalowymi oraz grupami z tzw. Krajowej Sceny Młodzieżowej (Sztywny Pal Azji, Chłopcy z Placu Broni, Róże Europy). Ostatnie kilka edycji to już próby przekształcenia Jarocina w imprezę o charakterze komercyjnym. Jak się miało okazać, zupełnie nieudane.
Zmuszeni do ustępstw
Mimo braku promocji w mediach siła rażenia Jarocina była ogromna. Każda edycja owocowała setkami kaset nagrywanych podczas koncertów na amatorskim sprzęcie. Te nagrania krążyły po Polsce, inspirując młodych muzyków, dla których największym marzeniem był występ w Jarocinie. Koło się zamykało, a festiwal kreował muzyczne mody. - Dawało się zauważyć fale: metal, punk, zimna fala - mówi Chełstowski. - Bardzo wyraźnie było widać, że jeśli w danym roku wyeksponowaliśmy zespoły nowofalowe, to za rok zgłaszało się ich trzy razy więcej.
Siła Jarocina prowadziła czasem do zaskakujących sytuacji. Muzycy Kata wspominali, że aby zagrać w konkursie, przygotowali rockowy materiał, bo bali się, że nie zostaną zakwalifikowani, gdy pokażą heavymetalowe oblicze. Jarocin z wyrazistą formułą zmuszał zespoły do ustępstw. Inne skazywał na działanie na marginesie sceny niezależnej. Próbująca łączyć awangardę z popem scena trójmiejska przebiła się na festiwal dopiero w 1989 r., kiedy w Jarocinie odbył się koncert z udziałem jej reprezentantów.
Agora S.A. - wydawca portalu Gazeta.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść wypowiedzi zamieszczanych przez użytkowników Forum.
Osoby zamieszczające wypowiedzi naruszające prawo lub prawem chronione dobra osób trzecich mogą ponieść
z tego tytułu odpowiedzialność karną lub cywilną. Więcej informacji.
|