Rzeczpospolita
03.08.01 Nr 180
A może warto przesłać ten tekst Państwa znajomym?

Adres odbiorcy (do):

Adres nadawcy (od):


Był sobie JAROCIN

  • Wypiski z kalendarza
  • W oazie wolności
  • Z prasy
  • Muzycy, fani i organizatorzy są zgodni: skończyła się pewna epoka

    To miejsce oddychało rockiem

    KRZYSZTOF FEUSETTE MONIKA JANUSZ

    Dziś już drugi dzień trwałoby szaleństwo muzyczne w Jarocinie. Festiwal Muzyków Rockowych tradycyjnie miał potrwać trzy dni. Przed laty przyjeżdżało nań ponad dwadzieścia tysięcy młodych ludzi z całej Polski. W tym roku sprzedano niespełna czterysta karnetów, mimo że poza debiutantami, jak 100 Twarzy Grzybiarzy, wystąpić mieli m.in. Kazik, Myslovitz, Pidżama Porno i Kasia Nosowska. Imprezę odwołano. Wszystko wskazuje na to, że legenda Jarocina dobiegła końca.

    Kryzys dało się zauważyć już w ubiegłym roku, kiedy na reaktywowany po pięciu latach festiwal przyjechały tylko trzy tysiące fanów rocka. Władze miasta zrezygnowały z organizowania przeglądu po tym, jak w 1994 roku, po ulicznych zamieszkach, kilkadziesiąt osób, w tym wielu policjantów, trafiło do szpitala. W 2000 roku postanowiono festiwal przywrócić, licząc, że magia miejsca ściągnie młodzież, a miastu pozwoli ponownie zaistnieć na kulturalnej mapie Polski. Jednak - mimo iż wystąpiły zespoły niezwykle popularne wśród młodzieży, jak Kaliber 44 - ubiegłoroczny przegląd nie był frekwencyjnym sukcesem. Organizatorzy z firmy Art Management nie kryli, że liczą w Jarocinie na widownię znacznie większą niż kilka tysięcy osób. Kilkaset sprzedanych karnetów w tym roku świadczy o tym, że na legendarny festiwal nie chcą przyjeżdżać ani dawni bywalcy, ani ci, którzy bawili się na nim rok temu. Jarocin nie ma już swojej publiczności. Tylko burmistrz miasta, Marian Michalak, żywi jeszcze nadzieję, że festiwal da się uratować.

    FOT. JACEK DOMIŃSKI

    FOT. ANDRZEJ IWAŃCZUK

    FOT. ANDRZEJ IWAŃCZUK

    FOT. ANDRZEJ IWAŃCZUK

    - Ubiegłoroczna impreza była spokojna, udana - mówi Marian Michalak. - Myślę, że firma Art Management zbyt wcześnie podjęła decyzję o odwołaniu festiwalu. Odkąd pamiętam, nigdy nie było tak, żeby bilety na koncerty sprzedawały się dobrze na dwa tygodnie przed przeglądem. Kilkanaście tysięcy fanów docierało na imprezę już w trakcie jej trwania.

    - Gdybyśmy liczyli na to, że festiwal sprzeda się "przed bramą", doprowadzilibyśmy do katastrofy - odpowiada Przemysław Jankowski z Art Management. - Proszę sobie wyobrazić, że na trzydniowej imprezie, podczas której codziennie gra ponad 40 zespołów, mielibyśmy tysiąc widzów. Wybraliśmy mniejsze zło. Nie wierzę w to, że przyjechałoby więcej ludzi. Ja także szukam powodów tak niskiej frekwencji. Myślę, że są dwa. Po pierwsze - młodzi nie mają pieniędzy, by kupić karnet za 95 złotych, choć w cenę wliczony był koszt pola namiotowego. Po drugie - koncerty bezpłatne bardzo zaszkodziły rynkowi muzycznemu w Polsce. Nasza firma nie zaangażuje się już w organizację festiwalu muzycznego w Jarocinie, bo on po prostu umarł.

    FOT. MARIAN ZUBRZYCKI

    Z tą ostatnią opinią zgadza się twórca jarocińskiego festiwalu i jego wieloletni dyrektor, Walter Chełstowski.

    - Jarocin zdecydowanie przeszedł już do historii, jak wiele innych legendarnych festiwali, chociażby Woodstock - twierdzi Chełstowski. - Widać koniec pewnej epoki. A w stwierdzeniu, że koncerty bezpłatne zaszkodziły rynkowi muzycznemu, jest tylko część prawdy. Problem tkwi też w niezdecydowaniu organizatorów dotyczącym oblicza muzycznego festiwalu. W czasach jego świetności, lokomotywą było co roku kilkudziesięciu debiutantów. W tegorocznej edycji miało wystąpić tylko dziesięciu. A Jarocin był przede wszystkim szansą dla młodych. Wypłynęły na nim takie grupy, jak Dżem, TSA czy Hey. Charakter muzyki był zdecydowany - walczący, mocny. Teraz próbowano tu wrzucić wszystko - pop, hip-hop, techno, rock. Ten ostatni jednak - jakiś taki "rozmiękczony".

    - To było miejsce pielgrzymki rockowej - wspomina Paweł Berger z Dżemu. - Źle zrobiła festiwalowi pięcioletnia przerwa. Chociaż, moim zdaniem, powolna śmierć Jarocina zaczęła się jeszcze na początku lat 90., kiedy podzielono przegląd na dni: punkowy, metalowy, reggae itd. I nagle młodzi ludzie zostali "wciśnięci" w subkultury, oddzielono ich ogrodzeniem i powiedziano: metalowcy bawią się tu, a punki tu. Po co? Żeby zaczęły się konflikty? Wcześniej wszyscy bawili się razem, po koncertach szliśmy całym Dżemem na pole namiotowe i do rana graliśmy rockowe hity. Całe pole śpiewało, czuło się wspaniałą więź. Potem to się zmieniło.

    - Nie da się już uratować tego festiwalu - dodaje obecny wokalista Dżemu, Maciej Balcar. - Przede wszystkim była to impreza rockowa, z przewagą punka i metalu. Jeśli po latach przerwy zaprasza się i zespoły hiphopowe z didżejami, i gwiazdy, które na okrągło słyszymy w radiu, to robi się z Jarocina kolejny festiwal dla wszystkich. Czyli dla nikogo. To miejsce oddychało rockiem i tylko rockiem. Bez niego musiało umrzeć. -

    WYPISKI Z KALENDARZA

    1980

    Pierwszy festiwal (6-8 czerwca) nosił nazwę Ogólnopolskiego Przeglądu Muzyki Młodej Generacji i był kontynuacją dwóch innych przeglądów młodzieżowych: jarocińskich Wielkopolskich Rytmów Młodych oraz sopockiego Pop Session.

    1981

    W II Ogólnopolskim Przeglądzie Muzyki Młodej Generacji (11-13 czerwca) wzięło udział 16 zespołów grających w stylu "nowej fali" (Brak, Opozycja), "rocka symfonicznego" (LSD, Gabinet) i chicagowskiego bluesa (Browar Blues Band). Laureatem nagrody publiczności został wtedy heavymetalowy kwartet TSA.

    1982

    Zgłosiło się 161 zespołów, do przeglądu dopuszczono 27. Nagrodę publiczności otrzymała Rekonstrukcja z Kalisza.

    1983

    Zmieniono nazwę imprezy na Festiwal Muzyków Rockowych. Dyrektorem został Walter Chełstowski.

    1984

    Zrezygnowano z przyznawania jedynej nagrody publiczności, wyróżnienia zaczęła wręczać również Rada Artystyczna, kwalifikująca wykonawców do koncertu finałowego. Wśród debiutantów zauważono Siekierę.

    1985

    Po raz pierwszy pojawiło się lokalne radio festiwalowe. Nadawała, ukryta w wojskowym wozie, Rozgłośnia Harcerska, która zaczęła emitować nagrania z Jarocina w audycji Radio Nieprzemakalnych. Zaczęły się problemy z cenzurą. Zespół Immanuel za wyśpiewany na cały stadion refren "Niepotrzebna jest CIA, niepotrzebne jest PZPR" trafił do sądu i zapłacił wysoką grzywnę.

    1986

    Rekord - przybyło ponad 25 tys. fanów.

    1991

    Po raz pierwszy festiwal był transmitowany na żywo przez telewizję. Dyrektorem została Małgorzata Nawrocka, choć wiadomo było, że imprezę organizują Owsiak i Chełstowski.

    1993

    Do przeglądu na małej scenie zgłosiło się blisko 600 zespołów, najwięcej w historii festiwalu.

    1994

    Wybuchają burdy, festiwal zostaje zawieszony.

    2000

    Ostatnia, jednodniowa impreza pod nazwą Start Festiwal Jarocin 2000. Zrezygnowano z przeglądu debiutantów na małej scenie. Organizatorzy wybierali wykonawców sami.

    W oazie wolności

    JACEK CIEŚLAK

    Jarocin, wysiadać! - ta zapowiedź konduktora PKP elektryzowała tysiące fanów rocka, pielgrzymujących latem do małej podpoznańskiej miejscowości, wiszących na schodkach pociągów zatłoczonych jak tramwaje w powojennej Warszawie. Trudno, by festiwale, które wylansowały Dżem, TSA, Aya RL, Acid Drinkers z Robertem Friedriechem, Kult, Formację Nieżywych Schabuff, Siekierę, nie obrosły mitem. W samym sercu socjalistycznej Europy spotykali się młodzi ludzie reprezentujący subkultury działające prężnie za żelazną kurtyną, a prawie nieobecne, poza Polską - w bloku wschodnim. W całym mieście odbywały się wielotysięczne pochody punkowców z barwnymi pióropuszami, metalowców w czarnych kurtkach, fanów reggae w trójkolorowych strojach rastafarai. A każda z tych grup miała swój muzyczny dzień na małej i dużej scenie. Mogła posłuchać muzyki i zespołów nieobecnych w oficjalnych mediach. Wszystkich, niczym chrzest, łączyła kąpiel w przystadionowym basenie. Obowiązywała niepisana zasada tolerancji "Make Love, Not War".

    Choć Jarocin był festiwalem wolności, każdego dnia dawały znać o sobie uroki policyjnego kraju. Większość fanów była skoszarowana na olbrzymich nieużytkach poza miastem, otoczonych i pilnowanych przez hufce Ochotnicznej Straży Pożarnej i Ochotniczej Rezerwy Milicji Obywatelskiej. Panowała atmosfera z Orwellowskiej powieści "1984". O każdej porze dnia i nocy można było spodziewać się wymierzonej w oczy latarki i pytania o dokumenty, pochodzenie. Złapanych na paleniu papierosów karano pracą przy budowie basenu przeciwpożarowego. Od samego rana, jak w kołchozie, z wszechobecnych głośników dobiegał bełkot prezentera. Nieraz zdarzyło mu się bezwiednie przeczytać "Kaowiec jest głupi", oferty erotycznych usług bądź też propozycje odzyskania skradzionych śpiworów. Ci, którzy szukali ich na komendzie milicji, mogli potem rozpoznać wśród wyznawców Hare Kriszna oficerów Służby Bezpieczeństwa, przez milicjantów zwanych czule "szwagroszczakami". W czasie koncertu dawali o sobie znać, gdy wyłapywali w tłumie działaczy pacyfistycznej organizacji Wolność i Pokój rozrzucających ulotki nawołujące do bojkotu służby wojskowej.

    Najważniejsza była jednak atmosfera wakacji przy muzyce. Nie zatruwał jej nawet fakt, że wiele godzin ze sceny płynęły dźwięki, które najłagodniej wypadałoby nazwać amatorszczyzną i grafomanią. Tym większe znaczenie miały muzyczne objawienia. Wśród nich nieżyjący już dziś Skandal z Dezertera czytający na głos komiks o Hansie Klossie, "Karuzela" Marii Koterbskiej wykonana przez T. Love Muńka Staszczyka czy socrealistyczne wiersze Tuwima i Gałczyńskiego zaśpiewane do ostrej rockowej muzyki przez Pawła Kukiza z Piersi. Jarocin był też szkołą demokracji - posiadacze karnetów mogli oddać głos na ulubiony zespół. Największą dyscypliną wykazywali się punkowi anarchiści. Głosowano także torebkami kefiru - rzucając je w Republikę. Pogo, które punkowcy tańczyli przed sceną w tumanach kurzu, z opaskami na twarzach, nie wyglądało tak groźnie. W środku panowała miła, rodzinna atmosfera. W kościołach modlono się za zmarłych tragicznie idoli, przed furtą rozdawano amerykański ser "od Reagana", dzielono się chlebem i mlekiem. Nie da się ukryć, że łamano zakaz prohibicji, odbywały się pierwsze narkotyczne inicjacje - wśród punkowców używano rozpuszczalnika "Hermol", wśród hipisów - "kompotu". O satanistycznej mszy na jarocińskim cmentarzu można było dowiedzieć się dopiero po zakończonej imprezie - z centralnej prasy bądź od przerażonych rodziców.

    W latach 90. to, co kiedyś było oazą wolności, spowszedniało. Firmy płytowe tylko na początku dekady mogły w Jarocinie wyłowić talenty - wśród nich Hey czy Edytę Bartosiewicz. Potem nie działo się nic. Poza burdami. Gdy do Jarocina przestał przyjeżdżać Jurek Owsiak z Wielką Orkiestr