.
START FESTIVAL
|
||
MEDIA |
Autor: >Szymon Nozynski (Radio Afera), Jarocin-Festiwal.com, 18.08.2000 Start Festival Jarocin 2000 Nie ukrywam, ze do Jarocina pojechalem z dwoch powodow. Przede wszystkim
naklonila mnie do tego chec zobaczenia na zywo grupy Therapy? ktorej nie mialem szansy zobaczyc w
Katowicach podczas Odjazdow. W Jarocinie znalazlem sie okolo godziny dziesiatej - czyli tuz przed rozpoczeciem. W zasadzie trafilem tam dzieki mlodziezy ciagnacej z roznych stron miasta, oznakowanie bowiem ograniczalo sie do kilku malych tabliczek, ktore raczej nie byly widoczne, szczegolnie dla zmotoryzowanych. Naokolo stadionu jarocinskiego zauwazylem grupki mlodziezy, przede wszystkim punkow - ktorzy (jak sie pozniej okazalo) nie weszli na teren koncertu z powodu ceny biletow ktorej widocznie nie mogli przeskoczyc. Szkoda, bowiem byli to ludzie, ktorzy nie pierwszy juz raz ogladaliby festiwal w Jarocinie - jeden z dziennikarzy nazwal ich nawet "weteranami". Kiedy zblizalem sie do bramek, zaczynala juz grac legenda Jarocina - Armia. Niejedna osoba podkreslala, ze nie jest to juz "ta sama" Armia, jednak wystep ekipy Tomka Budzynskiego zostal cieplo przyjety przez nieliczne grono sluchaczy. Dziwi mnie do dzisiaj kolejnosc wystepow poszczegolnych zespolow, Armia wedlug mnie moglaby zagrac zdecydowanie pozniej. Zaprezentowali sie jednak bardzo dobrze, choc Budzynski nie kryl rozczarowania niska frekwencja. Armia zagrala wszystkie bardziej znane i znaczace utwory, w tym "Radio NRD", czy "Buraki, Kapusta i Sol". Tomek Budzynski jednak po wystepie nie opuszczal jarocinskiej sceny na dlugo, gdyz wraz z Tymoteuszem (2 TM 2,3) konczyl cala zabawe. Po wystepie Armii moglem przyjrzec sie lepiej "otoczce" festiwalu. Organizatorzy zadbali o bezpieczenstwo, krazyly radiowozy, mozna bylo zauwazyc panow z ochrony. Tym razem te co bardziej radykalne organizacje domagajace sie odwolania koncertow, nie mialy do czego sie przyczepic. Oprocz "ochrony", roilo sie od gotowych do wkroczenia do akcji strazakow i sluzb medycznych. Zaplecze sanitarne takze bylo dobrze przygotowane, a rozrzucone smieci... coz, to juz urok tego rodzaju przedsiewziec i tego sie nie uniknie. Przedsiebiorcza ludnosc Jarocina takze nie zwlekala, tego dnia schodzilo duzo piwa i wszelkiego rodzaju innych trunkow. Tuz przy wejsciu rozlozyly swoje stanowisko grupy "uswiadamiania". Mozna bylo zasiegnac rady dotyczacej bezpiecznego seksu, wziac darmowa ulotke czy prezerwatywe (ktorych to rozdano tego dnia bardzo duzo). Wbrew roznym doniesieniom Jarocin nie przyczynil sie do zepsucia i zdemoralizowania mlodziezy. Na terenie festiwalu krazyli ludzie, ktorzy od lat badaja zjawisko narkomanii w naszym kraju i nie zauwazyli oni zadnych niepokojacych objawow. Wrocmy jednak do samego koncertu. Po Armii na scenie zainstalowala sie grupa Funny Hippos. Mimo iz grupa nie wywolala fali entuzjazmu, zagrali bardzo przyzwoity koncert. Centralna postacia w grupie jest wokalista, ktory przybieral dziwne pozy, cos na ksztalt Mr Mansona. Muzyka grupy rowniez bardzo dostosowana jest do obecnych trendow. Faktem jest, ze w naszym kraju kazdemu kto nie gra mdlego pop-rocka trudno sie wybic, moze Funny Hippos zrobiliby wieksza kariere za granicami? Okolo 12 pojawila sie kolejna grupa, Kaliber 44. I tym razem okazalo sie, ze tego rodzaju muzyka jest bardzo popularna (panowie sprzedali ogromna liczbe plyt). Nieraz bylem swiadkiem, gdy na koncercie "rockowym" wystepowal Kaliber i dystansowal w liczbie publicznosci inne stricte rockowe formacje. Tym razem rowniez podniosla sie z trawy spora czesc publicznosci by podrygiwac w rytmy dyktowane przez gramofony. Nie obylo sie bez "incydentow". Kilka jajek polecialo w strone sceny, ale szybko spacyfikowano "zamachowca". W kazdym razie tenze incydent stanowil tak spragniona pozywke dla mediow, jak juz nikt sie nie bije, to trzeba napisac chocby o zoltkach plynacych po szerokich spodniach wykonawcow. Starzy Singers to kolejna po Kalibrze formacja, ktora zainstalowala sie na jedynej scenie. Wystep ich byl bardzo zywiolowy i glosny, kompletnie nie adekwatny do nazwy. Ale i tym razem raczej rozleniwiona publicznosc oklaskiwala grupe na siedzaco. Sam zreszta zajalem wygodne miejsce w sektorze dla VIP`ow i sledzilem koncert z daleka pokrzepiajac spragnione gardlo darmowym (!) w tym miejscu zlotym napojem z pianka. (Jarocin-Festiwa.com: to piwko bylo juz platne od godziny mniej wiecej 15.00, lub wczesniej.) Mocnym uderzeniem okazal sie koncert Yattering. Formacja zagrala bardzo zywy, brutalny muzycznie koncert. Bez srodkow znieczulajacych saczyly sie z kolumn potezne dzwieki death metalowe. Nie zabraklo machajacych czuprynami pod scena fanow grupy. Yattering zagrali szybko, mocno i efektownie - jezeli ktos preferuje tego rodzaju ekstremalna odmiane muzyki metalowej - byl napewno zadowolony. Hip-hop, metal, hard core - mamy wiec przekroj przez wszelkie muzyczne preferencje - wydaje mi sie, ze wlasnie na to stawiali organizatorzy. Byla to jednak roznica w stosunku do poprzednich edycji festiwalu. Po Yattering przyszedl czas na bardzo dobry wystep Homosapiens. Raczej klubowa muzyka, okazala sie calkiem zadowalac na otwartej przestrzeni. I tym razem nie razil fakt, ze pod scena nie bylo tlumu. Sam bylem bardzo zadowolony mogac siedziec na trawce i sluchac w piknikowej atmosferze doskonalych dzwiekow generowanych przez te niewystarczajaco doceniana kapele. Masa polamanych rytmow, ciekawych patentow i dziwnych rozwiazan - to mieszanka muzyczna, swoisty cocktail proponowany przez Homosapiens. Wedlug mnie byl to drugi w kolejnosci najlepszy wystep tego dnia, bardzo brytyjska muzyka grupy zwrocila uwage duzej liczby sluchaczy, a piknikowy nastroj potegowal wrazenie przyjemnej sielanki. Okolo godziny 16-tej (trzeba doliczyc 15 minutowe poslizgi) na scenie pojawili sie muzycy Something Like Elvis. I tym razem okazalo sie, ze nieznana szerszej widowni MTV czy innej VIVY grupa ma swoich wiernych fanow. Koncert zdecydowanie mogl sie podobac, niektorzy przybyli do Jarocina specjalnie na niego. W ogole wydaje mi sie, ze Ci ktorzy przybyli tego dnia na stadion, mieli dokladnie sprecyzowane co chca obejrzec. Na Przystanek Woodstock (w tym roku
nieobecny) jezdzilo sie dla "klimatu", tym razem publicznosc jarocinska
przybyla (tak jak i ja) w konkretnym celu, zobaczenia
swego idola. Po Something Like Elvis przyszedl czas na jedna z niekwestionowanych gwiazd tegorocznego wydania Jarocina. Acid Drinkers i tym razem udowodnili, ze na scenie czuja sie jak ryba w wodzie. Jako drudzy tego dnia (po Homosapiens) musieli bisowac. Zagrali... po Acidowemu, z czadem, energia i usmiechem na ustach. Podczas ich wystepu pod scena zebrala sie spora grupka ludzi, podobnie jak chwile wczesniej gdy Yattering gral cover Metallici. Jezeli ktos kiedykolwiek widzial wystep Kwasozlopow, moze sobie wyobrazic wszystko to co sie dzialo. Panowie graja dobrze, trzymaja sie postawionej kiedys wysoko poprzeczki, ich wystepy nie sa oryginalne, sa podobne do siebie, ale przeciez o to w tym wszystkim chodzi. Acidzi rowniez zagrali cover "It`s Only Rock`n`Roll" i "Proud Mary". Po osiemnastej znowu stylistyczna niespodzianka - Łoskot (Loskot). Kolejna bardziej klubowa grupa zaprezentowala calkiem mila mieszanke muzyki jassowej generowanej przez zywe instrumenty. I tym razem publicznosc udowodnila, ze potrafi byc tolerancyjna dla roznych rodzajow muzyki, a przy tym wystep Łoskot byl chwila wytchnienia i wyciszenia przed dalsza czescia wystepu. Przerwy pomiedzy kolejnymi wystepami wypelnial konferansjer, ktory w swej roli czul sie calkiem niezle, nie stronil od kolokwializmow i wszelkiego rodzaju wlasnych neologizmow, czemu nieraz towarzyszyly male salwy smiechu. Kto byl glodny, mogl na chwile zainstalowac sie przy stoiskach z jedzeniem. Typowe dla tego rodzaju imprez kielbaski z grilla czy zapiekanki sprzedawane z przyczepy campingowej schodzily niezle. Mozna bylo takze wyslac kartke z Jarocina (specjalne stoisko) czy tez kupic koszulke z emblematem ulubionej kapeli. Centrum prasowe wyposazone bylo w komputery podpiete do internetu takze coraz to nowi dziennikarze ze zbiorami zdjec przychodzili by przeslac je do porannego wydania macierzystego magazynu. Okolo godziny 19-tej na scenie pojawil sie pan Malenczuk z Pudelsami. Obawialem sie o ten wystep - nieslusznie. Grupa ma wielu fanow, ktorzy najwyrazniej potrafia dostrzec swego rodzaju kiczowaty urok w muzyce tej formacji, czy tez odczytac ukryte aluzje w piosenkach o ciuchach. Warto takze dodac, ze wystep Pudelsow byl bardzo dobrze naglosniony o czym pod koniec Malenczuk przypomnial. Po Pudelsach musiala nastapic dluga (1,5 godziny) przerwa spowodowana malym spoznieniem gwiazdy wieczoru - irlandzkiej grupy Therapy? Gdy wreszcie panowie pojawili sie, czekala ich jeszcze dluzsza chwila na udzielanie wywiadow, zdjecia czy autografy. Robili to wszystko z usmiechem i zainteresowaniem. Mialem okazje z moimi redakcyjnymi kolegami porozmawiac z muzykami. Okazali sie wyjatkowo rozmowni i niesamowicie przyjacielscy. Mimo iz czekal ich koncert, z cierpliwoscia wysluchiwali pytan, odpowiadali na nie i pozowali z fanami do pamiatkowych fotek. Pelny profesjonalizm. Mysle, ze organizatorzy Jarocina lepiej nie mogli wybrac typujac gwiazde tegorocznego koncertu. Andy James Cairns, Michael McKeegan, Martin McCarrick i Graham Hopkins staneli na wysokosci zadania. Przeprosili za zbyt dluga przerwe i zagrali doskonaly set skladajacy sie przede wszystkim z tych najbardziej znanych kawalkow raz po raz tylko zapuszczajac sie w rejony znane tylko wtajemniczonym fanom. Mimo iz oprocz zdeklarowanych wielbicieli grupy na jarocinskim stadionie znajdowali sie i tacy, ktorzy nie mieli do czynienia z jej tworczoscia - Therapy? porwali prawie wszystkich. Ich eksplodujaca mieszanka muzyczna mogla zadowolic wszelkie gusta a humor bijacy ze sceny zaskarbil dla muzykow serca zebranej pod scena publiki. Panowie zrobili przekroj muzyczny swojej tworczosci, nie zabraklo utworow z "Nurse", "Troublegum", "Infernal Love", "Semi-Detached" czy ostatniej "Suicide Pact - You First". Wszyscy skakali w rytm takich utworow jak "Die Laughing", "Nowhere", "Screamager", "Diane" (w wersji rockowej), "Little Tongue First", "Nausea", "Stories", "Church Of Noise" czy "Teethgrinder"... Mysle, ze niejedna osoba zapragnela po koncercie zaznajomic sie lepiej z tworczoscia grupy. Mimo iz panowie calkiem niedawno wydali "Suicide Pact..." nie promowali nachalnie tego krazka na rzecz utworow, ktore sa juz sprawdzone i moga sprawic przyjemnosc wszystkim. I mimo iz byly pewne klopoty z naglosnieniem (od czasu jak Martin McCarrick podlaczyl swa nieodzowna elektryczna wiolonczele) - mysle, ze nie jest to w stanie zamazac ogolnie bardzo dobrego wspomnienia po koncercie tej fenomenalnej formacji. Gdy Therapy? zeszli ze sceny, bylo juz dosc pozno - po 11-tej. Moj czas przeznaczony na te impreze skonczyl sie, zatem musialem opuscic Jarocin. Niestety nie widzialem wystepu Nosowskiej czy okrojonego Tymoteusza. Slyszalem (i czytalem) jedynie, ze czolowy glos Hey nie zostal "nalezycie" przyjety. Trudno tu dopatrywac sie szczegolnych tego powodow - moze po bardzo rockowym wystepie Therapy? rozochocona publicznosc chciala kontynuowac zabawe z topornymi riffami w tle. Dostali co prawda bardzo dobra, nowatorska muzyke (z Brylewskim), ale chyba nie o to chodzilo. Swego czasu widzialem Kasie na "Rockowych Walentynkach" w Poznaniu. Wtedy takze jej muzyka zdecydowanie roznila sie od "rockowego lomotu", jednak zostala dosc dobrze przyjeta. Wydaje mi sie, ze lepszym ruchem byloby zaproszenie Hey akurat na TEN koncert, ale to oczywiscie sprawa organizatorow, ktorzy chcieli jak najlepiej zapraszajac muzykow reprezentujacych rozne style. Slyszalem takze, iz Tymoteusz poradzil sobie doskonale mimo iz nie bylo Maleo i Licy. Reasumujac : festiwal mozna ocenic dosc wysoko. Uczen wracajacy po wakacjach do szkoly takze nie grzeszy wiedza, ale swoje powie, prawda? Wszelkie niedociagniecia mozemy pominac, a organizatorzy wyciagna z nich wnioski, ktore pozwola za rok zorganizowac Jarocin 2001. Oby tak bylo! |
|
Strona zrobiona przez Jarocin-Festiwal.com |