FESTIWAL MUZYKOW ROCKOWYCHJAROCIN 90 |
|||
|
. |
Jarocin'90 Autor: ARKADIUSZ PRAGLOWSKI, "Magazyn Muzyczny" nr 9/1990Bez specjalnych emocji wybieralem sie w tym roku do Jarocina. Niewiele sie o festiwalu przed jego rozpoczeciem mowilo, nie zanosilo sie na zadne znaczace zmiany. Ot, po prostu jeszcze jedna podupadajaca impreza na naszym kalekim muzycznym rynku. Na miejsce dotarlem tuz przed pierwsza konferencja prasowa, gdzie okazalo sie, ze w tym roku najwieksze emocje wzbudzal festiwal nie jako wydarzenie artystyczne, ale jako przedmiot zazartych sporow (glownie miedzy organizatorami) o pieniadze, kompetencje i WLADZE. Niemal fizycznie czulem, jak wokol mnie powietrze nasacza sie niezwykle dla dziennikarza pociagajaca, ulotna substancja o nazwie SENSACJA. Pierwszym jej objawem byla prezentacja rzecznika prasowego, pana Wodniczaka, ktory wstal, uklonil sie, po czym... usiadl z powrotem i pograzyl sie w pelnym godnosci milczeniu, ktore trwalo niewzruszone az do konca festiwalu. Sensacja dla ludzi przyjezdzajacych tu po raz pierwszy moze byc pole namiotowe rozlokowane na zakurzonym klepisku w poblizu wysypiska smieci, co najmniej zaskoczenie budza brudne, smierdzace i uragajace wszelkim zasadom higieny i estetyki szalety (platne, a jakze!) oraz kilometrowe kolejki do kilku rozpadajacych sie bud, zwanych szumnie "bufetami". Dla takiego jarocinskiego nowicjusza, niekoniecznie pamietajacego panczurskie czasy, zaskoczeniem jest rowniez widok snujacych sie po ulicach wyraznie nadrinkowanych osobnikow, podczas, gdy na kazdym kroku surowe napisy glosza, iz w miescie i sasiadujacych z nim gminach obowiazuje calkowity zakaz sprzedazy i konsumpcji alkoholu. Kto jednak przejmowalby sie prohibicja, gdy wystarczy podejsc do pierwszego napotkanego bramkarza (metny wzrok i "zdrowy" oddech od razu powiedza nam, ze to wlasciwy adres) i... kupic. Jak w sklepie, tylko troche drozej - wiadomo, prohibicja... To nic, ze kilka metrow dalej stoi przedstawiciel wlasnie reformowanej policji. Sa na swoim terenie. Czuja sie pewnie. A ze nie potrafia sobie poradzic z kilkoma debilami rzucajacymi w muzykow butelkami? No coz - potrafia za to robic interesy, a to przeciez wielka dzisiaj zaleta... Niewiele miejsca poswiecam w tej relacji muzyce, prawda? Rzecz w tym, ze ta strona festiwalu okazala sie wyjatkowo malo sensacyjna. Gdyby tak udalo sie odwrocic proporcje bylibysmy pewnie swiadkami nowej rockowej rewolucji, a tak... Hmm - az TAK zle nie bylo. Bardzo ciekawie wypadly zespoly z Lodzi - Pornografia, Jazebel Jazz, no i oczywiscie rewelacyjny Blitzkrieg, ktory, choc w niepelnym skladzie (perkusista wciaz rozbudowuje Londyn), zagral koncert dlugo zostajacy w pamieci. Publicznosc - wyjatkowo w tym roku kaprysna i niezdecydowana - znakomicie przyjela wystepy dwoch nowofalowych legend - bydgoskiego zespolu Variete i rzeszowskiego 1984. Inna rzeszowska formacja - Trumpets And Drums odwazyla sie za to (z powodzeniem) na cos w Jarocinie nieslychanego - chlopaki wystapili w krawatach i spodniach w kant, a w dodatku grali z polplaybacku! Byla to, pomimo pewnej manierycznosci, propozycja zdecydowanie odbiegajaca swoja konsekwencja i spoistoscia od pozostalych festiwalowych prezentacji. Ktos pomyslal. Sposrod pozostalych wykonawcow warto bylo zwrocic uwage na japonskich postpunkowcow z grupy Stalin, ktorzy okazali sie autorami najbardziej zywiolowego show przegladu (swoja droga ciekawe, kiedy polskich punkow bedzie stac na gitary wartosci niezlego samochodu). Zainteresowanie wywolala tez zbieranina gwiazd (m.in. Skrzek, Urny, Kawalec, Piotrowski, Gebalski, Korecki) pod nazwa DDD. Tradycyjne, solidne (w takim skladzie chyba trudno inaczej), ale nieco tracilo knajpa - te skapo ubrane tancerki, blyszczace ciuchy - gdzie tu rock'n'roll panie i panowie?! Prawdziwego rock'n'rolla nie zabraklo za to w finale. Niebo powoli robilo sie szare, rozowe, wreszcie stalo sie zupelnie jasne, a na scenie Marek Piekarczyk i jego koledzy z zespolu Balls' Power wskrzeszali stary, dobry Jarocin. Dawno nie widzialem takiej radosci grania, niesamowitej atmosfery i wspanialego porozumienia miedzy zespolem a publicznoscia. Udalo sie. Tylko przez chwile i tylko na koniec, ale warto bylo dla tego poranka zrezygnowac ze snu. Tyle o muzyce. Wrocmy teraz na chwile do sensacji. Najwieksza okazal sie chyba werdykt jury, a szczegolnie jego czesc dotyczaca grupy Bundeswehra. Formacja ta to laureat jednego z czeterech rownorzednych wyroznien przyznanych przez Rade Artystyczna (pozostali szczesliwcy to Gang Olsena, Farben Lehre i Pawel Ciecierega - gitarzysta zespolu Obsesja). Niby nic dziwnego - zespol przyjechal, zagral, wygral i o co tu miec pretensje? Owszem, wszystko byloby w porzadku, gdyby muzycy (i muzykantka - dlugie nogi, o ktorych uslyszalem juz na poczatku festiwalu nalezaly wlasnie do basistki Bundeswehry) tej kapeli potrafili choc troche komponowac i poslugiwac sie instrumentami. Bez przesady moge powiedziec, ze tak jak zespol Bundeswehra jestem w stanie zagrac ja i kazdy z Was, czytajacych ten tekst. Pozbadzcie sie wiec kompleksow wynikajacych z braku umiejetnosci i przyjmijcie do wiadomosci, ze nazywa sie to "muzyka kosmiczna", a "ci co jej nie rozumieja po prostu nie dorosli do jej sluchania" (to cytaty z uzasadnienia werdyktu). Zart? Byc moze, ale robienie dowcipu z wynikow najwiekszego w Polsce festiwalu, ktory podobno ma miec znaczenie promocyjne, zakrawa na kpine z muzykow, ktorzy podchodza do swojej pracy powaznie i jest po prostu niesmaczne. Biorac to pod uwage wyslannicy naszego pisma postanowili przyznac osobna, nieco chyba powazniejsza NAGRODE MAGAZYNU MUZYCZNEGO, aby docenic MUZYKE i profesjonalne podejscie do jej tworzenia. Nagrode (T-shirty "MM" oraz sesja nagraniowa w studiu Piotra Kokosinskiego) otrzymal gdynski zespol BURDOCK, ktory juz za miesiac pojawi sie u nas w specjalnym wywiadzie. O przyszlosc naszego laureata jestesmy dziwnie spokojni, niepokoj budza za to przyszle losy jarocinskiego festiwalu. Pojawily sie plany nadania mu rangi europejskiej, zaproszenia gwiazd wielkiego formatu i zrobienia na tym kokosow, ale na razie sytuacja wyglada tak, ze dotychczasowi organizatorzy (JOK i Piotr Majewski) stali sie smiertelnymi niemal wrogami i jest jasne, ze niczego juz razem nie zrobia. I slusznie, gdyz ludzie z Jarocinskiego Osrodka Kultury nie wiedza nawet dokladnie, co wlasciwie chcieliby zrobic. Piotr, co prawda, wie, jakiego festiwalu chcialby byc dyrektorem, ale gorzej, gdy przychodzi mowic o realizacji owego projektu. Sprawa jest prosta: miasto nie ma pieniedzy, Piotr Majewski rowniez nie dysponuje wieksza gotowka, za to z zapalem opowiada o rozlicznych sponsorach. Tylko kto da pieniadze na impreze, ktora nie przyniesie mu najmniejszej reklamy? Aby znalezli sie powazni sponsorzy musza pojawic sie popularne stacje telewizyjne, aby sciagnac dziennikarzy trzeba zrobic miedzynarodowa, szumna reklame. A to kosztuje... Czarno widze przyszlosc Festiwalu Muzykow Rockowych. Jedni nie wiedza, co w ogole trzeba zrobic, drudzy nie bardzo zdaja sobie sprawe, jak. Wszyscy za to skacza sobie do oczu i maja bardzo duzo do powiedzenia. Przy okazji nikt nie potrafi robic interesow, a nie od dzis wiadomo, ze show business to bardzo dobry business, tylko trzeba sie na nim znac. A czas na nauke sie juz skonczyl. Mozna isc spac. Dobranoc. |
. |
. | . |
Strona zrobiona przez W_MatNi+W_SiECi |
. |