- W kwietniu minęlo 5 lat od pierwszego koncertu Republiki: zespołu, który powstał w wyniku zmian personalnych w amatorskiej grupie Res Publica. wspominając w jednym z wywiadów początki działalności Republiki powiedziałeś, że tworząc pierwszy program nie mieliście żadnej koncepcji...
- Inaczej bym to określił. Ten pierwszy, pamiętny kwietniowy koncert uświadomił nam tylko, że nasze oczekiwania przekraczały w znacznym stopniu to, co wtedy graliśmy, że znowu wszystko trzeba zaczynać od początku. No, niezupełnie od początku. Z tego okresu została nam Biała flaga. Co do tego utworu juz wtedy nie mielismy żadnych wątpliwości. Idziemy dalej w tą stronę - powiedzieliśmy sobie. I poszliśmy bardzo szybko, bo w ciągu 2-3 miesięcy powstał nowy repertuar. W tym czasie też odszedł od nas piąty Republikanin - Adam Szałach. Wybieram konewkę - powiedział i wyjechał do Bydgoszczy studiować tajemnice waltorni.
- Mówiłeś też kiedyś o inspirującej roli klubu Od Nowa. Z czego onawynikała?
- Było tam około ośmiu zespołów, z których każdy raz w miesiącu musiał dać koncert. I to mobilizuje do pracy. Próby odbywały się codziennie lub co drugi dzień. Wtedy to byl w ogóle dziwny klub... Miescił się w piwnicach Dworu Artusa. Grube mury. Pomalowane na czarno pomieszczenia. Pięciominutowe wędrówki w ciemnościach w poszukiwaniu kontaktu. Dziś Od Nowa kontynuuje swoją działalność w innym lokalu, ale brak tamtej atmosfery.
- Republika okazała się jedyną grupą z tego klubu, której udało się zrobić ogólnokrajową karierę.
- To mnie nie dziwi. Dziwi natomiast, że jakoś nikt nie zauważa innych
w kolejce, choćby Rejestracji czu Nowo-Mowy. Ci pierwsi startowali niemal
równocześnie z nami. Wracając do Republiki: zrobienie tzw. kariery było
dla nas tylko skutkiem ubocznym tego co zamierzaliśmy.
Powodzenie, popularność a wraz z nimi obelgi, załamania koniunktury
- towszystko zdobywa się mimochodem, lecz tylko wtedy, gdy nosi się w sobie
poczucie wartości tego, co się robi. Można wyjść bez szwanku z takiej sytuacji.
- Podobno długo nie byłeś przekonany, że możesz śpiewać na profesjonalnej estradzie, a pianistą w zespole zostałeś z konieczności.
- Rzeczywiście, początkowo przyprowadzaliśmy na próby różnych wokalistów. było sporo śmiechu i jeszcze więcej rozczarowań. Śpiewałem wtedy na próbach, bo wszyscy chcieliśmy, żeby powstał nowy repertuar. Wkrótce okazało się, że nie ma takiego wokalisty, który potrafiłby podążać moim śladem i przełamać te bariery, ktore ja juz miałem za sobą. Jednocześnie musiałem dużo pracować nad fortepianem. Co było robić? Adam odszedł, a wszyscy wiedzieliśmy, że im więcej obcych będziemy dopuszczać do współpracy, tym bardziej rozpraszać się będzie nasza uwaga.
- Jak to się stało, że jednak zespół przetrwał?
- Po prostu cały czas przekonywałem: słuchajcie, ta grupa zaistnieje, wiem o tym! Nie mogę wam jeszcze powiedzieć, że będzie tak i tak, bo w tej chwili szukam, ale pozwólcie, że będziemy szukać razem. Chodziłem, gadałem, aż w końcu wszyscyśmy do siebie chodzili, gadali. I w momentach, kiedy brakowało mi wiary w to wszystko, oni robili to, co ja na początku, czyli gadali, przekonywali. Wszyscyśmy ruszyli jednym torem. I to było najważniejsze.
- Czy za zmianą nazwy z Res Publica na Republika kryła się jakaś ideologia?
- Nazwa jest po prostu nazwą. Dziś nie zamierzam się już z tego tłumaczyć. Słowo republika brzmi lepiej, mniej pretensjonalnie.
- Czy w okresie istnienia Res Publiki próbowałeś już komponować dla zespołu?
-Próbowałem, ale - pożal się Boże - co to były za kompozycje! Po rozpadzie pierwszego składu, a przed powstaniem Republiki, wytworzyła się półroczna dziura czasowa, którą cichcem wykorzystałem. Zapomniałem na ten czas o swoich ambicjach liderowania i bez szemrania wygrywałem solówki w standardach jazzowych zespołu Jazz Formation. Słowo jazz - jak słyszycie - powtarza się tu często, ale moje granie z czystym jazzem niewiele miało wspólnego. Ważniejsze jednak było to, że poznawałem harmonię, skale, że terminowałem muzycznie. Intuicja i emocje przestały mi wystarczać.
- Pierwsze nagrania Republiki wypadły zaskakująco ciekawie jak na początkujący zespół. Był wsród nich jeden z najbardziej intrygujących muzycznie utworów w twoim dorobku - Kombinat. Konstruując melodię zrezygnowałeś tu z toniki jako z stałego punktu oparcia; użyta progresja melodyczna jakby rozłamuje tonację...
- Ja bym tego nie uważał za jakąś koncepsję muzyczną, która później została zarzucona. Po prostu był to kawałek z pomysłem. Tekst powstawał równo z kompozycją i narzucał pewne rozwiązania muzyczne.
- Co Ci dała inspiracja ówczesnymi anglosaskimi wykonawcami nowofalowymi, bo jest to widoczne?
- To były śmieszne czasy. Prezenterzy radiowi przeklinając na odległość punk rock, wyrażali nadzieję, że to obrzydlistwo nigdy do nas nie przywędruje. A młodzi muzycy uprawiali handel wymienny płytami. Z Torunia do Warszawy i odwrotnie wędrowały plecaki pełne The Stranglers, B-52s, Dead Kennedys, Patti Smith, XTC, Television, Suicide, czyli przysłowiowy groch z kapustą. Jedno co miały te płyty ze sobą wspólnego - to świeżośc, nowe patrzenie na muzykę. Wszystkie te grupy patrzyły w jedną stronę, ale każda w inny punkt. Druga sprawa - to odwrócenie się od artystowskich zapędów dinozaurów. Muzyka, której wtedy słuchaliśmy była purystyczna w swojej nowej wierze. Pewnie dlatego i my wstepowaliśmy na nasza drogę oczyszczając ją z wszelkich naleciałości i pozostałości lat 70-tych. Słuchając w roku 80-tym rzeczy starych wiedzieliśmy, jak grać już nie można. Słuchając rzeczy nowych zauważyliśmy, że trzeba ruszyć tą samą drogą, lae z głową uniesioną wysoko, nie spoglądając na świeże koleiny po poprzednikach. Tyle o muzyce i jej interpretacji. A teksty? Teksty to już zupełnie inna, a właściwie zupełnie nasza sprawa.
- Wspomniana piosenka Kombinat ma nieco kabaretowe zabarwienie. O tego rodzaju inklinacje można cię też posądzić po wysłuchaniu niektórych spośród późniejszych nagrań - weźmy choćby Sam na linie z najnowszego singla.
- Nieustanne tango też jest troche kabaretem, podobnie - Kurtyna. Nigdy nie bawiłem się w kabaret, ale muzyka, którą gramy jest na tyle uniwersalna, że można ją łączyć z najróżniejszymi gatunkami. Lecz jeśli w tym kontekście mówimy o kabarecie - to raczej miejmy na myśli pewien dystansdo wyrażanych treści, który w kilku naszych piosenkach się pojawia. Dystans do poruszanego tematu, do samego siebie, niekiedy zerwanie z powagą. Tak to rozumiem.
- Początkowo można było odnieść wrażenie, że Republika będzie wykonywać nie tylko twoje utwory - np. Układ sił skomponował perkusista zespołu, Sławomir Ciesielski...
- I nie tylko o Układzie sił trzeba tu powiedziec. Zbyszek na przykład ma swój udział w skomponowaniu Lunatyków i Obcego astronoma bo zbudował ramy harmoniczne tych utworów. W nowym programie jest kilka zespołowych kompozycji... Jak więc widzicie nie jestem tyranem, który stara się narzucać wyłącznie własny repertuar.
- Może opowiedziałbyś, jak powstają twoje utwory?
- Co, mam wam zdradzać swoje tajemnice? Jeśli wpadam na jakiś motyw, dzieje się to np. na spacerze. Wtedy wracam natychmiast do domu i mój pies przeklina w duchu wenę, która spłynęła na jego pana. Krótko mówiąc: rzecz polega raczej na wewnętrznym poczuciu rytmu, na zmyśle melodycznym, a nie na kombinowaniu w oparciu o zasłyszane melodie czy harmonie. Mogę też odpowiedzieć w ten sposób: dokładnie znam granice obszaru, po którym mogę się poruszać wokalnie - to również określa moje komponowanie. Choć momentami okazuje się, że mogę bezwiednie pokonywać niektóre bariery.
- Na przykład?
- Myślę tu przede wszystkim o muzyce do spektaklu baletowego Republika - rzecz publiczna, wystawionego w Teatrze Wielkim w Łodzi w zeszłym roku.
- Co ci to dało? Czy bardziej poczułeś się artystą?
- Takich potwierdzeń nigdy nie potrzebowałem. Artystą czułem się, gdy w wieku dwudziestu lat pisałem wiersze i jeszcze nie było Republiki. Chodzi o to, że przy opracowywaniu muzyki przeznaczonej do tego spektaklu po raz pierwszy skorzystaliśmy z improwizacji i w ten sposób w ciągu kilku godzin powstało kilka kompozycji. Kompozycji zupełnie różnych od tego, co robiliśmy wcześniej, ale nadal zachowujących nasze piętno. Pragniemy w oparciu o ten materiał opracować całą płytę. Są to najdziwniejsze piosenki, jakie słyszałem w życiu. Ich teksty - bądź to wypowiadane w specjalnie na tę okazję powstałym języku, bądź opierające się na dwóch, trzech słowach, czynią muzykę jeszcze bardziej otwartą. To był naprawdę udany spektakl. Oceniam to z pozycji zespołu, który świetnie się wybronił.
- Czy jesteś równie zadowolony z dotychczasowych nagrań płytowych?
- Marzę o współpracy z producentem z prawdziwego zdarzenia, któremu mógłbym zaufać do końca. Do tej pory współpracowaliśmy tylko z inżynierami i nie zawsze była to współpraca udana. Uważam, że Kombinat został fatalnie nagrany, że Gadające głowy i Układ sił zostały zniszczone w studiu. I w ogóle sądzę, że do tej pory nie nagrano nas naprawdę dobrze. Jak dotąd najbardziej jesteśmy zadowoleni z Klatki i z Ciała, ale są to nagrania radiowe.
- Gdy rozmawialiśmy około dwóch lat temu, byłeś zadowolony pod każdym względem z drugiego longplaya Nieustanne tango. Uważałeś, że przedstawia on Republikę zgodnie z waszymi ambicjami.
- Podobne oceny szybko się starzeją.
- To była bardzo udana płyta, dojrzalsza od debiutanckiego longplaya, zawierająca utwory o złagodzonej ekspresji, ale wynagradzająca to bogatszymi aranżacjami, szczególnie w dziedzinie wokalnej. Niemniej, wasz pierwszy album - Nowe sytuacje z upływem czasu jakby zyskuje w kontekście całego polskiego rocka.
- Teraz częściej wracam do tej płyty niż do Nieustannego tanga.
- Powiedziałeś kiedyś, że repertuar longplaya Nowe sytuacje dobrany został pod katem tekstów.
- Tak rzeczywiście było, dlatego pominęliśmy Biała flaga i Telefony. I nadal jest to dla nas główna zasada w trakcie pracy nad dużą płytą. Kryterium tekstowe pozostaje dla nas najważniejsze.
- W przypadku Nowych sytuacji wrażenie to potęgowała - może nawet zbyt przesadnie - stylistyka kompozycji. Dla większości z nich kanwą były podobne ostinata rytmiczne, a przeważały melodie oparte na dwóch, trzech motywach. Nie da się ukryć, że płyta mogła niektórych słuchaczy razić monotonią.
- Zrobiliśmy to z premedytacją, tylko po to, aby podać kod, którym się posługujemy. Patrzcie - oto nasz alfabet! Teraz możemy nim zapisać wszystko i tak każdy rozpozna nasz charakter. Coś takiego na świecie nazywa się graniem stylowym, u nas - monotonnym.
- Nowe sytuacje były także nowością na naszym rynku, jeśli chodzi o teksty... Okazałeś się w tej dziedzinie drugim interesującym autorem obok Kory. Jak to się stało, że wypracowaleś własny styl godzący w nawyki części odbiorców, bo mogący kojarzyć się trochę z futurystyczną poezją, a zarazem będący poszukiwaniem w języku polskim brzmień jak najlepiej pasujących do rockowego przekazu - czyniący z powtórzeń samogłosek, sylab i wyrazów środek literacki a równocześnie muzyczny.
- To pytanie jest też częściową odpowiedzią... ale zacznijmy od początku. Wiadomo, że sprawą najważniejszą w tekście jest treść, zawartość przekazu. Ale nie to sprawiało mi początkowo trudność. Chodziło tu głównie o wypracowanie brzmienia, melodii języka, którego używałem. W języku polskim - jak wiadomo - jest to znacznie trudniejsze niż w angielskim. Całe grupy wyrazów i fraz muszą ulec wstępnej eliminacji. Najpierw bardzo mi to przeszkadzało, potem zaczęło pomagać. Stąd brały się też zabiegi polegające na rozbijaniu wyrazów na cząstki, które zaczynały w tym momencie funkcjonować muzycznie. Wiele podobnych zabiegów możemy zaobserwować w poezji awangardowej, choć dokonywano ich w innych celach. Pewna znajoma Amerykanka siedząc w moim mieszkaniu i słuchając naszych płyt, zapytała: Jak to zrobiłeś? Ten język dobrze brzmi!. I o to właśnie chodziło. Jak słyszycie - wolę mówić o formie niż o treści moich tekstów. Treść zostawiam odbiorcom.
- Czy nigdy nie miałeś pokus, aby uprawiać poetycką balladę? Może jako kilkunastoletni chłopak marzyłeś, żeby zostać polskim Leonardem Cohenem?
- Gdy miałem 14,15 lat siedziałem w domu słuchając Deep Purple i Led Zeppelin i waliłem pałkami perkusyjnymi do rytmu w krzesło i lampę udając perkusistę... Rzeczywiście był czas, że słuchałem Cohena namiętnie. Poezja stała się moją pasją dopiero w czasach licealnych. Nie podejrzewałem się jednak o to, że zostanę muzykiem. W liceum też nastała dla mnie wielka era słuchania jazzu. Prawie wyłącznie słuchałem tego rodzaju muzyki.
- Czy zainteresowało cię cos z krajowego rocka, gdy jeszcze nie należałeś do grona jego twórców?
- Najbardziej interesowały mnie płyty Tadeusza Nalepy.
- Zaskakujące, biorąc pod uwagę, że twój dorobek z Republiką jest zgoła innej proweniencji.
Ważna była dla mnie zawartość emocjonalna jego repertuaru. Oczywiście mogę tak powiedzieć z perspektywy czasu. Wtedy byłem chłopakiem, który przytulał pierwsze dziewczyny na prywatkach słuchając Co się stało kwiatom...
- Jak oceniasz dzisiejszy stan polskiego rocka?
- Myślę, że można na palcach jednej ręki policzyć ludzi, którzy naprawdę coś robią.
- Udzielając wywiadu kilka lat temu powiedziałeś na temat krajowej nowej fali: mając wolność robienia czegoś nowego, a chcą coś nowego robić, naśladują się wzajemnie do granic wytrzymałości. Czy nadal tak uważasz?
- W większości przypadków. Nie podam jednak nazwisk i nazw ani tych których cenię, ani tych, których nie jestem w stanie słuchać. Plotkowanie jest najstarszą praktyką uprawianą w branży rockowej. Kiedy spotyka się trzech muzyków, następuje kurtuazyjne przywitanie (serdeczne uściski, całusy), a potem każdy z nich boi się odejść pierwszy tylko dlatego, żeby nie dostarczyć dla dwóch pozostałych smakowitego tematu do rozmowy.
- Sposób w jaki formułujesz swoje opinie, pewność siebie, pewny ton i łatwo dostrzegalne poczucie własnej wartości chyba nie przysparza ci przyjaciół w środowisku rockowym.
- Nie ma przyjaźni zawodowej. Mówię tak mimo bliskich więzów, jakie łączą mnie z kilkoma świetnymi muzykami. Nie zawsze lubimy się za muzykę, którą gramy. Przeciwnie: nieraz na przekór muzyce.
- Niektóre spośród utworów włączonych w zeszłym roku do repertuaru Republiki, jak np. Ciało, wydają mi się stworzone do kameralnej prezentacji. Zarazem zespół nadal zachowuje rockową tożsamość, a to wiąże się z występami dla dużych, nawet kilkutysięcznych audytoriów. Taka sprzeczność może być kłopotliwa.
- To musi byś kameralne. Często wręcz posługujemy się czymś, co nazwałbym muzycznym szeptem. Nie widzę w tym nic szczególnego, niebezpieczeństwa dla zespołu. Trzeba tylko wprowadzić publiczność w stan swojego rodzaju hipnozy.
- Perypetie Republiki z częścią naszej rockowej publiczności, majacej do zespołu pretensje bądź o zdradę punku, bądź o tworzenie pseudoprzebojów, chyba już ustają. W czasie imprezy Rock bez maku należeliście do najlepiej przyjętych grup. Ale czy uważasz, że twój muzyczny szept dociera do fanów Republiki?
- Sam sobie udzieliłeś odpowiedzi mówiąc, że zostaliśmy dobrze przyjęci.
- Przyznam, że wolę wasze nagrania od koncertów. Koncery nie zawsze mogą mieć odpowiednią oprawę plastyczną i świetlną, a w dodatku na estradzie wypadacie dość statycznie; zresztą jak prawie wszystkie zespoły, w których wokalista - lider spełnia także funkcję pianisty.
- A ja stokroć wolę niektóre nasze koncerty od nagrań. Jeżeli rzeczywiście jesteśmy statyczni na scenie to na zasadzie zawodników, którzy znaleźli się w blokach startowych i zaraz ruszą. Takie jest w nas napięcie. I sądzę, że mam w sobie więcej ekspresji od niejednego wokalisty robiącego łamańce, mimo iż jestem uwięziony za klawiszami.
- Od zeszłego roku zacząłeś posługiwać się syntezatorem nowej generacji - Yamaha DX-7 o dużych możliwościach brzmieniowych i barwowych...
- Nagrywając drugi longplay uświadomiłem sobie, że muszę mieć dodatkowo inny instrument niż fortepian; instrument, który pozwoliłby mi na szerokie wypełnianie planów dźwiękowych, na rozluźnienie całej struktury muzycznej.
- W repertuarze albumu Nieustanne tango pojawiły się utwory, w których odchodzicie od jakby punkowej ekspresji, tak charakterystycznej dla wcześniejszych poczynań Republiki. Nie dość tego: ostatnio najwyraźniej czerpiesz inspirację z rocka drugiej połowy lat sześdziesiątych niezbyt dbając o brzmieniową nowoczesność w obiegowym pojęciu. Mam tu na myśli wstęp do utworu Sam na linie czy znaną z koncertów piosenkę zatytułowaną roboczo Paryż-Moskwa.
- W przypadku Paryż-Moskwa skojarzenie to może wynikać z organowej aranżacji. Bardzo lubię ten utwór, bo jest - według mnie - zbudowany na zasadzie walizki z kilkoma dnami. A nowoczesność brzmieniowa? Sam nazwałeś ją czymś umownym. Tak właśnie rozumiem przewrotną nowoczesność. Nie mogę się już doczekać, kiedy będziemy realizować nowy materiał w studiu. Każdy utwór stawia nam nowe zadania, tak bardzo zróżnicowany jest ten materiał.
- Twoje teksty układają się nadal w dwa wątki tematyczne. Nieco upraszczając można powiedzieć, że albo piszesz erotyki, albo bierzesz w obronę jednostkę ludzką niszczoną mechanizmami współczesnego świata. Czy nie zamierzasz odejść od tej reguły?
- Reguły stwarzacie wy - dziennikarze, nazywając wszystko, dokładnie szufladkując. Nie posługuję się żadnymi regułami w poszukiwaniu tematu, raczej ulegam pewnym obsesjom, które noszę w sobie od wielu lat. Rzeczywiście: one się nie zmieniają, ale opisując je staram się przez nie transponować całą otaczającą mnie rzeczywistość. Stąd może wynikać ta pozorna monotematyczność obrazów.
- Dlaczego do tej pory nie nagraliście trzeciego longplaya?
- Mamy materiał na dwie duże płyty. Do ich nagrania nie doszło z powodu - nazwijmy to tak - kłopotów impresaryjnych. Na szczęście dla nas, kłopoty te mamy już za sobą. Dlatego też liczymy na nagranie i być może również wydanie w tym roku obu albumów. Na pewno nie wyda ich Polton, gdyż z tą firmą zerwaliśmy. Powodów nie muszę tłumaczyć. Wystarczy spojrzeć na okładkę Nieustannego tanga, a jest to tylko jedno z wielu zaniedbań, których firma ta się wobec nas dopuściła.
- Jak na razie, wielbiciele Republiki muszą zadowolić się singlem Moja krew/Sam na linie, wydanym ostatnio przez Tonpress. Dlaczego wybraliście akurat te utwory?
- Po prostu zarówno na Moją krew, jak i na Sam na linie padło podejrzenie, że nie zmieszczą się w strukturze tekstowej obu planowanych albumów. Bardzo sobie cenię obydwa te teksty, szczególnie Moją krew, ale - jak już powiedziałem - reguły doboru są twarde.
- Od zeszłego roku korzystacie z telewizyjnej promocji, za pomocą tzw. video-clips. Może na zakończenie rozmowy powiedziałbyś o związanych z tym doświadczeniach.
- Nasza dotychczasowa nieobecność w TV tłumaczono sobie na różne sposoby.
Teraz na różne sposoby tłumaczy się naszą obecność. Niektórzy fani mają
nawet o to do nas pretensje. A jest to stopień w rozwoju zespołu, na który
prędzej czy później chcieliśmy wstąpić. Powstały trzy teledyski; dwa autorstwa
Ryszarda Czernowa (Śmierć w bikini i Poranna wiadomość) bez naszego udziału,
zrobiony z wielką intuicją realizatora, który świetnie czyta naszą muzykę.
Trzecie video-clip jest autorstwa Małgorzaty Potockiej przy współpracy
operatora Andrzeja Wyrozębskiego, zrealizowany w programie reżyserowanym
przez Jerzego Fedaka. Prezentując Ciało w TV straciliśmy nasze telewizyjne
dziewictwo i uważam, że zrobiliśmy to z klasą, której przy tym akcie nie
powstydziłaby się najstaranniej wychowana panna. Nasze plany w obcowaniu
z kamerą wybiegają znacznie dalej, nie poprzestaniemy na robieniu pojedynczych
teledysków. Znowu dotykamy nowych sytuacji.