Pytany o pracę nad nową płytą Masakra, Grzegorz Ciechowski odpowiada:
Ciężko było jak cholera, ale wydaje mi się, że doszliśmy do takiego
miejsca, w którym bez wstydu można tę płytę pokazać. Odkąd w lutym ze Zbyszkiem
Krzywańskim zacząłem pracować nad materiałem muzycznym, to ten materiał
zaczął się nam powoli jawić jako coś, co momentami jest niemal ortodoksyjnie
Republikańskie. I to utwierdziło nas w przekonaniu, że w tę stronę powinniśmy
pójść.
Trzeba było zdefiniować starą Republikę i dopiero na tej bazie budować
nowy wizerunek zespołu. Ograniczenie się do starego, sprawdzonego układu
kompozytorskiego Ciechowski-Krzywański pozwoliło zachować czystość stylistyczną.
Dlaczego w takim razie było ciężko jak jasna cholera?
Tak między Bogiem a prawdą powinniśmy nagrać tę płytę mniej więcej
w rok po Republice marzeń. Czekałem sobie spokojnie na taki moment, kiedy
odnajdzie się we mnie ochota na sformułowanie czegoś nowego. Tym razem
nie było przerw na grę w ping-ponga. Stół jest w garażu... Było mnóstwo
roboty, bo mnóstwo rzeczy odrzuciliśmy, jakieś dziesięć utworów pogrążyło
się w niebycie... To było uporczywe doszukiwanie się w sobie komunikatu.
W studiu pomysły kumulują się, nakładają na siebie i powstaje piosenka,
a z tekstami jest zupełnie odwrotnie. Kiedy zaczynam tę robotę, chłopaki
salutują, oddalają się i czekają. Nie śmią nawet zadzwonić i zapytać, czy
coś napisałem, bo ja im odpowiadam: A w zęby chcesz? To jest taka sytuacja,
że lepiej nie pytać...
Zazwyczaj pracuję pod presją i od pewnego momentu stale. Siedzę i w
gotowości rozglądam się, co się dzieje wokół mnie, przeglądam gazetę i
szukam jakiejś frazy, choćby dwusłownej...To straszny okres dla mojej rodziny.
Staję się wtedy mało dostępny i nerwowy. Jak urzędnik siedzę w słuchawkach
lub bez, łażę po pokoju, sięgam po słowniki synonimów. Pętla terminów coraz
bardziej się zaciska. Następnego dnia idę do studia i mam tylko popołudnie
, żeby napisać tekst. Napisałem już pięć wersji i wszystkie są do dupy.
A ten, nad którym pracowałem przez ostatnie pięć dni jest jeszcze gorszy,
niż sobie to wyobrażałem.
Ponad półtora roku temu Grzegorz powiedział, że dopóki zespół, a
głównie on sam, nie będzie absolutnie pewien swojego głosu w sprawie Republika,
nie zdecyduje się na nagranie płyty.
To ma być prawdziwa historia a nie kontraktowe zobowiązanie.
Już wtedy określił, że ta płyta nie będzie dla niego ostatnim ratunkiem
przed zatonięciem. Tytuł najnowszego albumu i zarazem otwierającej go piosenki,
Masakra jest konsekwencją tych słów. Żadnych kompromisów, żadnego schodzenia
na pobocza. Po prostu:
Wolę masakrę.
Właściwie jesteśmy u progu tej płyty i nie wiemy, co się wydarzy. To
jest wysłana przez nas z bezludnej wyspy butelka z najlepszymi życzeniami,
a nie z wołaniem o pomoc. Nie prosimy o wsparcie, tylko życzymy wszystkiego
najlepszego... Często w imię wyboru przetrwania, choćby oślizłego, żadnego,
skazujemy się na kompromisy, a tak naprawdę wygrywamy, omijając te kompromisy.
Kiedy mamy lat 18, stajemy na krawędzi sceny, rzucamy się w publiczność,
plujemy na wszystkich i uprawiamy wszelkie formy miłości, tudzież narkotyków
i wydaje nam się, że to się nigdy nie skończy. W momencie, kiedy mamy za
sobą pewne doświadczenia, zastanawiamy się nad wszystkim... Na tym polega
cała sprawa. Jasne, że jest możliwość, że spieprzając się z wodospadu na
łeb na szyję, możemy raz na zawsze zakończyć historię, ale jeżeli to się
uda, to... jest to wyzwolenie i kompletnie nowa sytuacja dla każdego z
nas. Dlatego musimy w wyrachowany sposób szukać takich rozwiązań w swoich
głowach.
(...)
Pierwszym singlem i zarazem tekstem organizacyjnym tej płyty jest Mamona.
Ironiczny tekst, bo chcąc nie chcąc, też myśle o tym, że fajnie jest zachować
autentyczność i niezależność, ale 200 tysięcy sprzedanych płyt też by się
przydało, prawda? Widzę mnóstwo zamaskowanych prób uzyskania pieniędzy.
Ta piosenka jest o tyle uczciwa, że nie posługuje się żadnymi innymi historiami.
Nie udaje miłości, nie udaje niewinności, nie udaje polityki, nie opowiada
o niczym innym. Wydaje mi się, że takie stawianie sprawy, przynajmniej
raz na płycie jest uczciwe. Rynek domaga się od nas takiej deklaracji.
Zachowuję dystans, bo jak prostytutka nie idę do końca w uprawianiu kontaktu
z mamoną - usta zachowuję dla siebie.
(...)
Tak naprawdę to nie pop zalał rynek rockowy, tylko muzycy rockowi przestali
mówić otwartym tekstem. Zauważyłem - szczególnie w ostatnich latach - że
artyści lat 90. nauczyli się bardzo szybko jednej rzeczy - że ZAIKS działa.
Że bez względu na to, co napiszemy, a mamy akurat dobrą falę sprzedaży
płyt i promocji, przynosi to pieniądze. Tekst nie musi być dobry, wystarczy
żeby był. I to jest upadek. To jest fala popu, która nas zalewa. Tylko
wtedy, kiedy omijamy prawdziwe tematy i poddajemy się wyłącznie zarabianiu,
ginie coś, co łączy się z pasją, z fanklubami, z tym że ludzie szaleją
za jakąś muzyką. Dziś wszystko jest zorganizowane i opłacone.
(...)
Zespół rockowy nie powinien nikomu pokazywać żadnego demo. To jest
wbrew zasadzie rocka. To tak jakby ktoś mówił do młodej pary: Zanim weźmiecie
ślub, musicie pokazać, jak się będziecie kochać. Zaprezentujcie takie demo
miłości. Tam też musi być spontaniczność i prawda jak w sztuce. Nie może
być tak, że artysta pokazuje dwadzieścia utworów a sklepikarze wybierają
z tych dwudziestu dziesięć. Widzę, że ludzie lubią swoje płyty dopiero
wtedy, kiedy się dobrze sprzedają, bo nie są w stanie ich obronić.
Grzegorz już teraz lubi swoją płytę, więcej - jest w stanie zrobić
wszystko, by jej bronić.
(...)
Każda płyta to dla mnie powracające pytanie o teksty. Zresztą wątpię
w kolejne ich formy w piosence Koniec czasów, ostatniej piosence, jaką
napisałem na tę płytę. Sformułowanie, którego użyłem w jej zakończeniu:
Kiedyś wszystko czułem, a dziś tylko wiem, to coś, co mnie bardzo uderzyło
w wywiadzie, którego udzielała kiedyś Ula Dudziak na temat swojego związku
z Jerzym Kosińskim. To gorzka opowieść o tym, że skończyły się czasy na
coś, a ja twierdzę, że te czasy się kończą w nas. Kończą się w nas świeżość
i możliwość czucia wszystkiego. Coraz więcej wiemy, ale czujemy coraz
mniej. I warto sobie z tego zdawać sprawę. Nie ma co udawać, że do końca
naszych dni pozostaniemy świeżymi i otwartymi artystami. Ludzie z takimi
doświadczeniami jak ja muszą naprawdę ostro kombinować, żeby odnaleźć w
sobie usprawiedliwienie nagrania nowej płyty i żeby to wobec nas samych
nie było aktem rozpaczy - na tyle naciąganym, że nikt się tym nie zainteresuje.
Im wcześniej, tym lepiej nagrywać płyty, bo jak łatwo, z jaką lekkością
dochodzimy do pewnych rozwiązań na początku drogi i z jakim trudem to się
dzieje później.