. . .

ODDZIAL ZAMKNIETY

.

ODDZIAL ZAMKNIETY

.

Skonczylo sie zle

Piotr Bratkowski, Gazeta Wyborcza, 17-18.04.1999

Ciagle jeszcze zdarza mi sie spotykac ludzi, ktorzy okazuja sie dawnymi fanami felietonow rockowych, jakie w latach 80. publikowalem w miesieczniku "Literatura". A felietonem, ktory najczesciej maja w pamieci, jest "ten o Oddziale Zamknietym".

Rzeczywiscie, napisalem taki tekst. A wlasciwie dwa, bo pierwszy, opublikowany w grudniu '83, wywolal wsrod ludzi interesujacych sie rockiem burze i po pewnym czasie musialem jeszcze raz odpowiedziec polemistom.

Co te burze wywolalo? Nastepujace slowa: "W kazdym z nich [tj. tekstow Oddzialu Zamknietego - PB] jest jakas straszna nieudolnosc, nieporadnosc, jakis zgrzyt, wrecz oczywisty blad gramatyczny, jakies sformulowanie swiadczace o braku smaku (...) A jednak uwazam te teksty za, na swoj sposob, dobre! Oto bowiem swiatopoglad mlodego misfita [czlowieka, ktory zszedl na zla droge - red.] przedstawia sie tutaj w swoim wlasnym jezyku, oto pewna dekadencko-nihilizujaca wizja swiata uzyskuje - paradoksalnie - wiarygodnosc jezykowa: byle jaki swiat zostaje wlasnie opisany byle jak, bez unikania prymitywizmow i naiwnosci".

Oddzial Zamkniety mial w owczesnym swiatku polskiego rocka osobliwy status. Gral prosta, rytmiczna muzyke (tacy spoznieni polscy Rolling Stonesi) i swoimi piosenkami zdobywal szczyty radiowych list przebojow. Zarazem jednak klimatem swych piosenek blizszy byl owczesnym grupom "garazowym", podziemnym niz profesjonalnym tworcom hitow. To byl klimat oscylujacy pomiedzy skrajna dekadencja ("jak zabijac siebie, powinien wiedziec kazdy") a desperacka anarchia ("zrobmy wiec prywatke, jakiej nie przezyl nikt, niech sasiedzi wala, wala do drzwi"). Zas przeboj "Andzia", co wszyscy wiedzieli, byl apoteoza marihuany, tyle ze wskutek interwencji cenzorskiej z jej slangowej nazwy wypadlo poczatkowe "G". Pisane przez wokaliste zespolu Krzysztofa Jaryczewskiego teksty byly pozbawione kultury literackiej, ocieraly sie o grafomanie, zarazem jednak mialy w sobie generacyjna prawde, odrozniajaca prawdziwie rockowa ekspresje od rozrywkowego spiewania. Dlatego ich bronilem.

Skonczylo sie to wszystko szybko i zle. Natchnienia starczylo na jedna swietna plyte. W 1984 r. zespol utrzymywal sie na listach przebojow dzieki piosenkom, ktore nadal byly prymitywne ("Alei Roz" nie powstydzilby sie zaden szanujacy sie discopolowiec), ale za to stracily autentycznosc przezycia. Czy dlatego, ze muzycy Oddzialu przestali byc "chlopakami z osiedla", a zaczeli zyc zyciem PRL-owskich gwiazd estrady - hotele, panienki, gorzala - i coraz gorzej znali zycie swych rowiesnikow?

Ale los, jakby to okrutnie nie brzmialo, czuwal nad nimi. Zmaltretowany glos Jaryczewskiego odmowil na dobre posluszenstwa. Proby z innymi wokalistami nie wywolaly wiekszego zainteresowania publicznosci. Dzieki temu zespol, ktoremu grozila degrengolada, zszedl z estrady w glorii rockowego dramatu; dzieki temu ocalil swa niepokorna legende. I dzieki temu warto przeczytac, co dzis, po latach, ma o tym wszystkim do opowiedzenia Jaryczewski.


Jak zabijac siebie

Duzo pilismy, zeby odreagowac, zeby miec energie albo zeby sie uspokoic. Po trzech tygodniach w trasie kazdy powod byl dobry. Nie bylo wtedy jeszcze amfetaminy, kokaina byla droga i trudno dostepna, wiec zeby utrzymac sie na nogach, zostawala tylko kawa i lufa - mowi Krzysztof Jaryczewski tworca zespolu rockowego Oddzial Zamkniety w rozmowie z Robertem Leszczynskim

Robert Leszczynski: Napisales musical o muzyku rockowym, ktory uwalnia sie od alkoholizmu. Na ile jest on autobiograficzny?

Krzysztof Jaryczewski: Calkowicie. Fikcyjne sa nazwy miejsc, nazwiska i niektore sytuacje, ale postaci, przezycia, stany umyslu i sposob postrzegania swiata sa jak najbardziej prawdziwe. Opisalem swoje zycie - z odtruciami, depresjami, probami samobojczymi, walka z uzaleznieniami. Jestem trzezwiejacym, z rocznym stazem abstynencji, alkoholikiem, lekomanem i hazardzista.

Czy to musical dla alkoholikow?

- Nie chcialbym, zeby tak bylo. Dla ludzi, ktorzy nigdy nie zetkneli sie z tym problemem, bedzie to pokazanie swiata, ktorego nie znaja. Walki o ratowanie albo mniej lub bardziej swiadome marnowanie, zycia swojego i bliskich.

Skad pomysl napisania musicalu o nalogu?

- To zabrzmi naiwnie, ale ten musical jest forma podziekowania za to, ze po 20 latach picia i brania psychotropow dane mi jest trzezwe zycie. W ogole zycie, bo pare razy bylem juz na krawedzi smierci. Chce tez pomoc tym, ktorzy jeszcze cierpia. Pamietam, jak wydawalo sie, ze jedynym wyjsciem jest zapic sie albo odebrac sobie zycie. Chce ludziom, ktorzy sa w takim stanie, w jakim ja bylem, pokazac, ze mozna. Oczywiscie nie mam zamiaru prowadzic terapii, bo od tego sa madrzejsi ode mnie, ale - na przykladzie swoim i wspolautora musicalu Zbyszka Ladysza - pokazac, ze mozna sobie z tym poradzic.

I chcialem podziekowac za to, ze mam piekne dziecko. Od lat chcielismy z zona miec dziecko. Myslalem, ze to moja wina. Strasznie mnie to dolowalo. Dowiedzialem sie, ze zona jest w ciazy w czasie pobytu na terapii. Alkohol i leki odstawilem dwa miesiace wczesniej. Uwazam to za cud.

Jak zostales rockmanem?

- Urodzilem sie w roku 1960. Mam braci starszych ode mnie o 10 i 14 lat. Starszy, Zbyszek, gral w zespole Dzikusy, w ktorym spiewal Tadeusz Wozniak. U nas zawsze byla w domu muzyka. Babcia pochodzi z okolic Stanislawowa, tam jej rodzina miala majatek i w domu babcia grala Chopina. Juz po wojnie razem z mama spiewaly w chorze koscielnym. Ojciec w Kijowie wystepowal w cyrku jako akrobata i gral na "siedmiostrunnoj gitarie" w taborach cyganskich, gdzie bylo wesolo i swojsko. Rocka zaczalem sluchac dzieki braciom, bo oni przynosili do domu plyty Jimiego Hendriksa i Rolling Stonesow, sluchali Radia Luxemburg. Wydaje mi sie, ze bylem w tym od zawsze.

Przerwalem nauke w liceum, bo chcialem sie usamodzielnic, zarabiac pieniadze. Z bratem bylem nawet na kontrakcie w Ammanie, zeby zarobic na gitare i wzmacniacz. Co wieczor gralismy w hotelowej restauracji rozne kawalki soulowo-popowe i dyskotekowe. Ale krotko, wcale mi sie nie podobalo, chociaz niezle placili. Raz bylem w meczecie, ale tak to siedzialem w hotelu i pilem. Brat wywalil mnie na pysk, bo to on byl szefem. I slusznie.

Skad sie wziela pozniejsza nazwa zespolu Oddzial Zamkniety?

- Mialem 19 lat i dostalem wezwanie do wojska, do jednostki komandosow, bo przy rejestracji napisalem w formularzu, ze trenuje karate, ze chce przejsc kurs skoczka spadochronowego, pletwonurka, kierowcy i wszystkiego, co tam jeszcze bylo. Ale jak juz bylem na peronie i zobaczylem wszystkie te rozhisteryzowane matki i narzeczone, to pomyslalem, ze to nie dla mnie. Poszedlem stamtad do klubu Akwarium, wypilem sete i zaczalem kombinowac, co zrobic. Nafaszerowalem sie "kompotem" i alkoholem, nalykalem sie witamin, zeby przy plukaniu zoladka bylo widac, ze cos bralem, a po kieszeniach poupychalem puste opakowania po groznych prochach. Powiedzialem do kumpla: o nic nie pytaj, zawiez mnie na pogotowie, powiedz, ze mnie nie znasz i ze znalazles mnie nieprzytomnego. Na pogotowiu mnie odtruwali, a potem trafilem na obserwacje do szpitala psychiatrycznego. Diagnoza: ciezki stan depresyjno-lekowy i trwala niezdolnosc do sluzby wojskowej. Chlopcy z zespolu przychodzili do mnie w odwiedziny na oddzial zamkniety, wiec pomyslalem, ze mozna tak nazwac zespol.

Chcieliscie byc zawodowym zespolem?

- Chcielismy, ale to byly takie czasy, ze trudno bylo odroznic zawodowcow od amatorow. Ja wciaz mieszkalem u rodzicow. Gralismy za grosze. Stawki ministerialne wynosily 400 zl za impreze, potem 800 i 1200. Zeby sie utrzymac, gralismy po dwie-trzy imprezy dziennie. To byla katorga. Nie bylo czasu na myslenie o tym, jacy to my jestesmy wielcy. Ale dla nas te wyjazdy, koncerty, hotele to byla fajna rzecz - wolnosc, imprezy, alkohol i rock and roll! Bylismy gowniarzami, mielismy po 20 lat, to nas bawilo. Nikt nie myslal o karierze i o tym, co bedzie. Chodzilo o to, zeby bylo fajnie.

Ale w koncu Oddzial stal sie zawodowym zespolem, nagrywal plyty, mial przeboje w radiu, gral wielkie koncerty.

- To wszystko dzialo sie jakby poza nami. Istniala panstwowa Rock Estrada, ktora promowala zespoly rockowe, zeby zarabiac na ich koncertach. Mieli nas, Republike, Brygade Kryzys, potem jeszcze Lady Pank. Zorganizowali nagrania, z ktorych powstala pierwsza plyta. Nasze utwory trafily do radia, na liste przebojow "Trojki" - i pol podworka sie cieszylo. Wtedy jeszcze nie zdawalem sobie sprawy, ze z tego cos moze byc.

A kiedy zauwazyles, ze z tego cos jednak bedzie?

- Chyba jak w telewizji pojawil sie teledysk do piosenki "Ten wasz swiat". Nie wiem zreszta, jak do tego doszlo. To tez zalatwila Rock Estrada. Ktos zadzwonil i zapytal, czy mamy czas tego i tego o tej i o tej. Kazali nam lazic po jakichs wertepach na Ursynowie i ruszac ustami. I powstal z tego hymn pokolenia: my w skorach, a za plecami ponure blokowisko - ten wasz swiat. Czulem, ze cos dziwnego zaczyna sie dziac wokol mnie, ale trafilo do mnie dopiero, jak bylo to slynne podpisywanie debiutanckiej plyty w dniu premiery w sklepie Polskich Nagran. Kilka tysiecy osob zablokowalo skrzyzowanie Swietokrzyskiej i Nowego Swiatu. Podpisalismy moze ze 20 plyt i zaczela sie zadyma. Poszly szyby, musielismy uciekac pod eskorta milicji. Nie wiedzialem, co sie dzieje, pozniej dopiero zobaczylem zdjecia. Wtedy zdalem sobie sprawe z rozmiarow zjawiska. Zaczalem dostawac duzo listow, powstawaly pierwsze fankluby.

Cos sie wtedy zmienilo w Twoim zyciu?

- Nie, ciagle mieszkalem u rodzicow. Ludzie koczowali na klatce, pisali na scianach: "Kocham cie", "Szaleje" itd., przez co mialem nieprzyjemnosci z sasiadami. Stres i naciski sie zwiekszaly. Wszystko przestawalo byc takie beztroskie. Duzo koncertow, olbrzymie tempo, szybko przemieszczalismy sie z hotelu do hotelu, ze sceny na scene, zabawa, zmeczenie, czasem nawet nie wiedzialem, w jakim miescie jestem. Panowala nad tym Rock Estrada i ktos robil na tym ogromne pieniadze, bo sale byly wypelnione po brzegi.

A Ty?

- A ja nie. Nie glodowalem, ale nic tez nie odkladalem.

A pieniadze za plyte?

- Jakie pieniadze?

Za nagranie, sprzedaz, to przeciez byl bestseller.

- Za nagranie zero. Potem dostalismy 30 tysiecy do podzialu jako premie za Zlota Plyte, czyli za sprzedanie 200 tysiecy egzemplarzy. Plyte wznawiano jeszcze chyba trzy razy po 200 tysiecy. Jaki jest dzisiaj naklad Zlotej Plyty?

50 tysiecy.

- Nie starczyloby mi miejsca na scianie na te zlote plyty.

Dostawales duzo pieniedzy z ZAIKS-u za granie Twoich utworow w radiu?

- Tak, sporo, ale wowczas nie przywiazywalem do tego wagi. Zdarzalo sie, ze rozpisywalismy autorstwo utworow na wszystkich czlonkow zespolu. Na poczatku ciezko bylo wyzyc ze stawek za koncerty i trzeba sie bylo ratowac, zeby utrzymac zespol w kupie. Poza tym, jakie to mialo znaczenie? Wszystko i tak szlo "na przelew i na przepal". Poza kupieniem sobie jakiegos ciucha czy strun do gitary przez te lata nie udalo mi sie nabyc nic trwalego. To nie byly male pieniadze, ale jakos przeciekaly przez palce. Bylismy mlodzi, lubilismy sie bawic, reszta byla niewazna. Kiedys kupilismy motorynki, poganialismy po hotelu i zostawilismy na parkingu, odjezdzajac.

Ludzie Cie lubili. Uwazano Cie za zwyczajnego i przystepnego faceta.

- Utrzymywalem naturalny, bliski kontakt z fanami. Bywalo, ze w moim pokoju w hotelu po koncercie spalo po pietnascie osob, a ja spalem w wannie. Zawsze zapraszalem kogos z widowni na scene, zeby ze mna zaspiewal. Lubilem rozmawiac z ludzmi. Nigdy nie czulem dystansu - ja gwiazda, oni publicznosc. Wypruwalem z siebie zyly niezaleznie od tego, czy to byl wielki festiwal w Jarocinie czy malenki klubik. Ludzie to czuli.

To byly czasy Sierpnia, "Solidarnosci", pozniej stanu wojennego...

- Zalapalem sie na to jeszcze w 1975 roku. Bylem w Gdyni pod namiotem i moj kolega Mariusz pokazal mi przejscie nad torami przed Stocznia ze sladami po kulach. To byl dla mnie wstrzas, bo ja wczesniej o tym nic nie wiedzialem.

Potem polityka sama do mnie przyszla. Chyba w 1983 gralismy w Stalowej Woli w hali fabrycznej, przed ktora na postumencie stal czolg T-34 z radziecka gwiazda. Ja wyszedlem na ten koncert nieogolony, bo nigdzie nie bylo zyletek, i mowie do ludzi: "Gdzie wy zyjecie? To nie jest zadna Stalowa Wola, tylko stalowa niewola. Przetopcie ten czolg na zyletki, to bedzie sie przynajmniej czym ogolic". Zostalem wezwany na Mysia i tam jakis gruby nie wiadomo kto, bo sie nie przedstawil, przebierajac paluszkami, powiedzial: "No, Jaryczewski, i co my z wami zrobimy?". Bylem wsciekly, ze jakis fiut wszystko o mnie wie - z kim sypiam, jak sie prowadze itd. Nie wiedzialem, jak sie zachowac, powiedzialem, ze sie poprawie, ale i tak nam cenzora przydzielili. Jezdzil z nami trzy tygodnie autobusem, spal w tym samym hotelu, chodzil na kazdy koncert i ciagle cos notowal w kajecie. My probowalismy go zmiekczyc, zaprosilismy go raz na kolacje, poczestowalismy piwem, kolacja skonczyla sie balanga w hotelu, a on, jak sobie podchmielil, mowi: "A dosyc mam tej pracy, co ja tu wlasciwie robie. Chcecie przeczytac, co o was napisalem? Nie?". No to wyje... ten kajet przez okno i po tej trasie przestal byc cenzorem. Potem nie dostalismy paszportow, a mielismy nagrane koncerty w Norwegii i we Francji.

Jak wygladalo wtedy Wasze zycie?

- Duzo pilismy, zeby odreagowac, zeby miec energie albo zeby sie uspokoic. Po trzech tygodniach w trasie kazdy powod byl dobry. Nie bylo wtedy jeszcze amfetaminy, kokaina byla droga i trudno dostepna, wiec zeby utrzymac sie na nogach, zostawala tylko kawa i lufa.

Nasz autokar dzielil sie na dwie czesci - alkoholowa i narkomanska - przy czym z czasem zawsze sie to wszystko mieszalo. Kiedys tak juz bylo napalone marihuana, ze kierowca zaczal jezdzic zygzakiem i smiac sie do siebie. Milicja go zatrzymuje, a ten sie smieje. Alkomat oczywiscie nic nie wykazal, a oni jeszcze wtedy nie rozumieli, ze facet jest upalony.

Po koncercie impreza w hotelu. Nasza tradycja byla demolka pokoju. Potem w niektorych miastach zaden hotel nie chcial nas przyjac. Zreszta nie tylko nas. Zespoly rockowe cieszyly sie wtedy zla slawa. Oczywiscie placilismy za wszystko. Na to i na wode pieniadze zawsze sie znajdowaly. Z czasem zaczeli stawiac nam w pokojach radia bez wnetrznosci i polamane meble, bo i tak wiedzieli, ze wszystko zniszczymy. A placilismy jak za nowe, wiec wszyscy byli zadowoleni.

Nieodlacznym elementem byly dziewczyny. Kazdy wie, ze za takim zespolem ciagnie sie wianuszek chetnych panienek. Moze mi dzisiaj nikt nie uwierzy, ale ja specjalnie nie korzystalem. Nie mowie, ze nie, ale na pewno mniej niz inni. Moze dlatego nie mam dzisiaj AIDS.

A narkotyki?

- Przewaznie trawka. Nic twardego. Kokainy troche probowalem. LSD raz sprobowalem, to dostalem takiego odlotu, ze myslalem, ze umre. Dwa, moze trzy razy strzelilem sobie kompot. Potem strasznie sie balem, bo spotkalem wokaliste Dzemu Ryska Riedla, jak porzadnie juz byl uzalezniony [Riedel zmarl na AIDS w 1994 r. - red.]. Wygladal strasznie. Poznalem tez Ryska Skibinskiego z zespolu Kasa Chorych, ktory wkrotce umarl na skutek zatrucia trefnym kompotem. Mialem tez znajomych jeszcze z podworka, ktorzy brali kompot i juz wtedy byli w takim stanie, ze wiedzialem, ze dla mnie tylko wodeczka, piwko i trawka. Ale w koncu uzaleznienia daly o sobie znac.

Jakie uzaleznienia?

- Od alkoholu i lekarstw uspokajajacych.

Uzywales ich jako narkotykow?

- Nie, jako lekarstw. Po pobycie na oddziale zamknietym lekarz wypisywal mi recepte i bralem je regularnie trzy razy dziennie. Czesto naprawde chcialem sie uspokoic, ale mieszalem je z alkoholem i efekt byl odwrotny. W koncu sie uzaleznilem. Jak sie konczyly, to szedlem do psychiatry i odstawialem taka szopke: "Panie doktorze, tak sie boje, mam leki", a on o nic nie pytal, tylko dawal recepte. W aptece leki kosztowaly grosze.

I jak to sie skonczylo?

- To byl chyba grudzien 1985, gralismy koncert w miescie, ktorego nazwy nie pamietam. Bylem oczywiscie na bance, bo od kilku dni mialem goraczke i musialem sie wzmocnic i znieczulic. Mialem zapalenie oplucnej i krtani. To sie nalozylo na przeciazenie gardla nieludzka iloscia koncertow plus alkohol, papierosy i zmeczenie. Zaspiewalem trzy lub cztery piosenki i poczulem, ze cos we mnie trzasnelo. Ledwo powiedzialem "przepraszam". Koniec koncertu.

I co dalej?

- Pozniej to dopiero zaczelo sie ostre picie i branie.

Nie myslales o leczeniu?

- Najpierw myslalem, ze samo przejdzie, potem, ze to polipy, ze da sie zoperowac. Potem dopiero poszedlem do dobrego laryngologa, ktory powiedzial, ze to paraliz, a dokladniej niedowlad lewej strony wiezadel miesni strun glosowych. Wtedy dopiero zalamalem sie na dobre, bo jak paraliz, to "do wiendzenia" I zaczelo sie zycie na ostro, rownia pochyla. Picie z kolesiami przed sklepem, przy smietnikach, na melinach. Oczywiscie ja juz czulem, ze mam problem. Ale czy jestem uzalezniony? Gdzie tam! Ja? Oni tak, ale nie ja.

Dlaczego odszedles z Oddzialu?

- To oczywiste. Nic nie robilem, zeby sie leczyc. Kazdy to widzial. Moglem zostac jako gitarzysta i autor piosenek, ale bylem juz tym wszystkim zmeczony. No i oczywiscie duzo pilem. To juz byl zreszta inny zespol. Z pierwszego skladu zostal tylko Wojtek Luczaj-Pogorzelski i ja. Wojtek zatrzymal nazwe i dalej Oddzial istnial beze mnie.

Nie bylo ci zal?

- Juz wczesniej zaczalem na wszystko patrzec z dystansu i zastanawiac, dokad to w ogole prowadzi. Te wieczne libacje, granie koncertu tylko po to, zeby zarobic na skrzynke piwa? Po czterech latach takiego zycia zauwazylem, ze nic sie nie zmienia. Zaczalem odczuwac brak perspektyw. Boom rockowy sie skonczyl, pojawily sie nowe zespoly. Nasz poczatkowy zapal, charyzma i energia zaczely stygnac. Ja tez sie wypalilem. Mysle, ze dalo o sobie znac zmeczenie.

Jak sobie wyobrazales przyszlosc?

- W ogole sobie nie wyobrazalem. Wciaz mialem status gwiazdy. Wiele osob z branzy chcialo mi pomoc, ale ja ich odpychalem. Zrobilem sie strasznie podejrzliwy. Wczesniej poznalem czlowieka, ktorego uznawalem za przyjaciela. Byl z nami na koncertach, w hotelach, stawial nam koniaczki, zapraszal do knajp i burdelikow i bylo wszystko cacy. A potem okazalo sie, ze on utrzymywal te znajomosc, zeby sie pokazac w mojej obecnosci. Takie sytuacje zdarzaly sie czesto. Byly cale tabuny ludzi, ktorzy udawali przyjaciol, ale tak naprawde chcieli nas naciagnac, poimprezowac. Zrozumialem to dopiero wtedy, kiedy znalazlem sie na dnie. Przyplacilem to taka paranoja, ze nawet jak ktos chcial mi pomoc, to zastanawialem sie: "Zaraz, zaraz, czego on ode mnie chce? Co on kombinuje". Mialem wtedy dwie proby samobojcze.

Czym spowodowane?

- Ogolnym stanem psychicznym. Mialem depresje, nie widzialem innego wyjscia. Kiedys zostalem sam w domu, mama miala jechac na dzialke. Bez emocji napuscilem goracej wody do wanny, spokojnie podcialem zyly u rak i nog. Pamietam spokoj, blogostan: nareszcie mam to wszystko z glowy. Ten caly zasrany swiat, wszystkie problemy, koniec. Takie dziwne uczucie. Mame cos tknelo czy czegos zapomniala. Wrocila, zadzwonila po karetke. Drugim razem to bylo przedawkowanie wszystkiego: alkoholu, narkotykow i lekow, zeby zasnac i juz sie nie obudzic. Tym razem zona mnie znalazla i tez cudem mnie odratowano.

Kilka razy probowales wrocic na scene.

- Robilem to, bo musialem z czegos zyc. To bylo raczej wykorzystywanie perfekcyjnie opanowanych sposobow czlowieka uzaleznionego od zdobywania pieniedzy, naciagania, lawirowania. Jestem w tym mistrzem swiata. Umiejetnosc zaklamywania jest wpisana w te chorobe. To byly pozyczki, zaliczki, zobowiazania. Popadlem w straszne dlugi, nie mowiac juz o dlugach z hazardu.

A jak to sie zaczelo?

- Jeszcze w latach 70. Ojciec mojej pierwszej milosci byl bukmacherem na wyscigach. Chodzilem z nim jako obstawa, bo nosil ze soba walizke pieniedzy. Spal na lozku polowym, a pod nim mial te walizke. Zaczalem grac i przegrywac, bo sie zupelnie na tym nie znalem. Moglem oczywiscie obstawiac tak jak czlowiek, ktory zna wszystkie uklady, dzokejow, zna sie na koniach. Ale ja wolalem zaryzykowac, wpieprzalem pieniadze, a on pokrywal moje dlugi, bo bylem nieoficjalnym narzeczonym jego corki. On byl bardzo dobrym brydzysta. Gralismy w parze, a jak przegrywalismy, to on placil. Ale zdarzalo sie, ze gralem bez niego i wpadalem na straszne sumy. W pokera albo w oko. Z takim taksowkarzem Kazikiem, tez juz zreszta nie zyje, czesto gralismy w parze. To bylo w roku 88 albo 89. Mielismy patent na ukladanie kart, ale trafilismy na lepszych od siebie. Myslelismy, ze tamtych dwoch sie nie zna, bo sie sobie przy nas przedstawiali, a okazalo sie, ze swoja podmianke zrobili.

Zamienili talie kart?

- Nie, zamienili kolejnosc polowek talii i nasz uklad szlag trafil. Ja czulem, ze cos jest nie tak, ale poszedlem na calosc. Moj partner zobaczyl, ze wchodze na ostro, wiec pomyslal, ze jest dobrze, i tez wszedl na ostro. To tamci jeszcze podbili, bo zlapali jelenia, to ja pomyslalem - tu was mam, wiec podnioslem jeszcze wyzej i wpadlismy porzadnie. Kazik juz myslal, ze samochod musi sprzedac, ale pozyczke jakas wzial u lichwiarzy, ktora splacil, pozyczajac gdzie indziej, i wybrnal z tego. Razem wpadlismy, zreszta, przeze mnie. Od tego czasu nie dotykam kart.

Rzuciles hazard?

- Gdzie tam. Gralem w kosci. Nawet jak w totolotka gram, to nie mozna sie ze mna dogadac. Tak mnie to rajcuje i nakreca. Niewazne, co to jest, byle byl hazard. Dla mnie byle zaklad jest gra. Moze zalozymy sie o stowe, ze nastepna osoba, ktora tu wejdzie, bedzie kobieta?

A o przekonanie?

- Dla mnie granie w cokolwiek bez pieniedzy jest strata czasu. O, widzisz? Weszla kobieta. Wygralbym!

Kiedy zdazyles miec trzy zony?

- Z Ewa ozenilem sie w 1982 roku, po dwoch latach sie rozwiodlem. Rozbieznosc charakterow.

Nie chciala byc zona gwiazdora?

- Nie wytrzymala tempa mojego zycia. Zabieralem ja w trasy, ale sam rozgladalem sie za innymi panienkami i ostro juz wtedy pilem i przypalalem. Wyjechala do Holandii i wzielismy rozwod przez adwokata. Moja druga zone Malgorzate poznalem w 1987 chyba roku, byla plastyczka. Dwie szalone dusze sie spotkaly i wyszlo z tego jedno wielkie nieporozumienie. Wielkie uczucie oczywiscie bylo, ale tez chore emocje, bo ona tez popijala i lubila sobie przypalic. Trwalo to bardzo krotko.

Trzecia zone poznalem w 1983, jak zdawala na resocjalizacje na UW. Po latach zadzwonila, czy bysmy sie nie spotkali. Akurat mialem potwornego kaca. Strzelilem sobie piwko, nabralem animuszu, spotkalismy sie, no i sie zaczelo. Poczatkowo nie wiedziala, ze jestem alkoholikiem, chociaz z racji wyksztalcenia powinna sie byla polapac, ale ja skrzetnie wszystko ukrywalem.

Jak to mozliwe?

- Nie doceniasz przebieglosci alkoholikow. Mozna przez dlugie lata udawac w pracy, w domu, ze wszystko jest w porzadku. Kazdy czlowiek uzalezniony jest mistrzem swiata w kamuflazu. Nie ma lepszych specjalistow. Wiem to po sobie. Jak sie zorientowala, to zastosowala tak zwana twarda milosc.

Co to znaczy?

- Nie roztacza sie parasola ochronnego i nie bierze na siebie konsekwencji picia osoby, z ktora sie jest. Nie ma tlumaczenia przed szefem w pracy, ze ma grypke i nie moze przyjsc, nie ma przynoszenia rosolkow i kefirkow do lozka, jak ma kaca. Zachlales, to cierp. Nie daje sie tez pieniedzy - nie ma, kombinuj!

Zona sie w koncu zorientowala. A kiedy Ty przyznales sie przed soba, ze jestes alkoholikiem?

- Z tym bylo trudniej. Pierwsza terapie przeszedlem w 1991 r. Przestalem pic, ale nie przestalem brac lekow. Zdobylem duzo wiedzy, ale nic mi nie trafilo do serca. Skonczylo sie tak, ze zaczalem resocjalizowac wszystkich okolicznych pijakow. Tam byla meta na mecie. Zaprowadzilem do osrodka takiego sasiada, ktory zaczal juz denaturat walic, ale nie chcieli go przyjac, bo czuc bylo od niego ten denaturat. Tak sie wkurzylem, ze kupilem skrzynie wody i pochlalismy razem z jego kolesiami. Tak skonczyla sie moja chec niesienia pomocy alkoholikom.

Jak w koncu z tego wyszedles?

- Otworzylem sie. Wczesniej bylem strasznie zamkniety. Mialem takie stany lekowe, ze nie wychodzilem z domu. Lezalem calymi dniami i ogladalem telewizje, niewazne co, wazne, zeby migalo. Piwo pod lozkiem. Bralem oczywiscie lekarstwa. Nie wiedzialem, czy jest noc czy dzien, budzilem sie, bralem pare proszkow i znowu zasypialem.

Raz troche przesadzilem i musiano mnie odtruwac. Lekarka, ktora zajmuje sie odtruciami, powiedziala, ze moze do mnie wpasc taki Adam, terapeuta z klubu Serce. I nie wiem dlaczego, ale sie zgodzilem. Ja nigdy nie lubilem o tym rozmawiac. Nikt chyba nie lubi. Ale on przyszedl i pogadal ze mna na luzne tematy. O nic nie wypytywal. Opowiadal mi o sobie, a ja w tych opowiesciach zobaczylem siebie, tylko w jaskrawych barwach, bez zadnego kamuflazu. Wstydzilem sie, ze ja, mezczyzna, mam te leki. Balem sie ludzi, przestrzeni, huku, wszystkiego. Balem sie wyjsc na ulice. A on opowiedzial, ze jak sie zamknal w osrodku i odstawil leki uspokajajace, to przez trzy tygodnie pod stolem siedzial ze strachu. Ze go przywieziono ze Stanow do Polski w stanie agonalnym, bo byl umierajacym alkoholikiem i lekomanem. Ja na niego patrze: pachnacy, wyciszony, usmiechniety. "Cos tu nie gra" - mysle. Poczatkowo mu nie wierzylem. Ale jak mi opowiedzial swoje zycie i zobaczylem, ze mozna, to pomyslalem - a co, ja jakis gorszy jestem? Zaczalem chodzic do klubu abstynenckiego Serce na spotkania anonimowych alkoholikow, ktorzy opowiadali o swoich problemach. Adam prowadzil te zajecia, a w sali obok odbywaly sie spotkania wspoluzaleznionych, przewaznie kobiet.

Kto to jest wspoluzalezniony?

- Zona, matka, dzieci, ktore zyja z uzaleznionym i ktore tez sa chore, bo przyjmuja jego chore zachowania. Funkcjonowanie rodziny jako calosci jest chore, jesli jest w niej osoba chora. Wspoluzaleznieni godza sie, ze maz pijak bije zone i terroryzuje dzieci. Dzieci, ktore wyrosly w domu alkoholowym, przenosza wspoluzaleznienia w zycie dorosle. Takie osoby tez wymagaja terapii.

Na czym polega skutecznosc tej terapii?

- Niepicie "w zaparte", czyli odstawienie alkoholu, sprawia, ze mysli i tak kraza przez caly czas wokol niego. Wystarczy, ze zobaczysz butelke w sklepie albo w reklamie. Ja przez caly czas walczylem i powtarzalem: nie, nie, ja nie moge sie napic, bo to bedzie koniec, i taka walka wewnetrzna przez caly czas, napiecie, ze az pot plynie. To pochlania tyle energii, ze po calym dniu walki bylem kompletnie padniety i nastepnego dnia mialem juz tej energii mniej. Natomiast model Minnesota polega m.in. na tym, zeby nie walczyc, ale poddac sie.

W jakim sensie?

- Jesli walczysz z nalogiem, to zawsze przegrasz, bo nalog jest silniejszy. Natomiast, jezeli sie poddasz, przyznasz sie: "Cholera, nie mam na to wplywu, jestem chory, potrzebuje pomocy". "Ja nie moge pic" zmieniasz na "Ja moge nie pic" i juz jest inaczej.

No tak, ale chec napicia sie pozostaje...

- Odstawic alkohol to nie jest problem, robilem to wiele razy - tylko co dalej? Jak to zycie ma wygladac? Jak odstawilem alkohol, to myslalem: "K..., co to za swiat, to ja juz nigdy nie bede mogl sie piwa napic? To ja pieprze takie zycie!". Chodzi o to, zeby mi sie spodobalo trzezwe zycie. I mi sie spodobalo. No i nie pije do dzisiaj.

I nigdy sie juz nie napijesz?

- Nie wiem. Alkoholikiem jest sie do konca zycia. Mnie od pijaka z rynsztoka dzieli tylko jeden kieliszek. Bo jak go wypije, to bede w takiej samej sytuacji jak on. Dla mnie jeden kieliszek to za duzo, a tysiac butelek to za malo, bo ja moge sie zapic na smierc. Postep jednak jest taki, ze przez ten rok udalo mi sie zbudowac nowe zycie bez alkoholu. Nie przyszlo to latwo. Nadal zreszta chodze na terapie. Trzeba caly czas nad soba pracowac.

Co bedzie dalej?

- Mam mase pomyslow. Chce nadrobic stracony czas. Napisalem ze Zbyszkiem Ladyszem musical i chcialbym go teraz wystawic. Poznalismy sie na terapii. Teraz on jest w Stanach, gdzie pracuje jako muzyk sesyjny i konczy studia. Razem z Dorota Suwalska napisalismy libretto i piosenki, a on to wszystko rozpisal na orkiestre i skomponowal muzyke ilustracyjna pod dialogi. Bedziemy chcieli to wydac na plycie. Poza tym lecze gardlo i chcialbym reaktywowac Oddzial Zamkniety w starym skladzie. W tym roku mija 20 lat od zalozenia zespolu. Planujemy zrobic rocznicowy koncert, wydac ksiazke o zespole i skladanke najwiekszych hitow. A dalej? Wszystko zalezy od tego, czy z gardlem bedzie tak jak dawniej. Lekarze mowia ze tak, ale ja bylbym ostrozny. Oddzial to moje dziecko, dlaczego mialbym o nim zapomniec? Poza tym od trzech tygodni mam tez prawdziwe dziecko.
rozmawial Robert Leszczynski

Krzysztof Jaryczewski

Ur. w 1960 r., wokalista, autor tekstow, kompozytor, jedna z glownych postaci rockowego boomu pierwszej polowy lat 80. W 1979 r. z Wojciechem Luczajem-Pogorzelskim, Jaroslawem Szlagowskim i Pawlem Mscislawskim zalozyl w Warszawie Oddzial Zamkniety. Na dobre debiutowali w 1981 r. i szybko zdobyli uznanie publicznosci dzieki prostej, rockandrollowej muzyce, bezpretensjonalnym piosenkom i tekstom Jaryczewskiego.

"Autodestrukcyjne" teksty o alkoholu, narkotykach, zyciu z dnia na dzien i nie konczacych sie balangach zyskaly mu sympatie publicznosci.

Debiutancki album "Oddzial Zamkniety" ukazal sie w 1984 r., kiedy zespol mial juz za soba serie wielkich radiowych hitow. Oddzial odbywal wtedy bardzo dlugie trasy koncertowe. Rok pozniej, kiedy ukazal sie drugi album "Reda noca", Jaryczewskiego nie bylo juz w zespole.

Ani dzialajacy z innymi wokalistami Oddzial, ani sam Jaryczewski nie potrafili pozniej stworzyc takich hitow, jak "Zabijac siebie", "Party", "Ten wasz swiat", "Twoj kazdy krok", "Obudz sie" czy "Jestem zly"

.
. . .

Zrobione przez: TylkoPolskiRock Webring

.