Totart |
|||
Aktualizacja: 30/01/2001 |
. |
TOTART dzialal w latach 80. Najbardziej znani czlonkowie tej grupy artystycznej to Sajnóg - obecnie w sekcie Niebo (chyba taka nazwa), Konjo (rozne zajecia) i Tymanski. Ten ostatni opowiada ciekawie o Totart i muzyce z przelomu lat 80 i 90 w Trojmiescie w wywiadzie dla Maæ Pariadka. Wolny Magazyn Autorow Maæ Pariadka - Nr 1/1999 Patrz strona z pisma ze zdjeciem Tymona ***WIELKI WYLEW TYMONAOto wywiad - rzeka z Ryszardem Tymonem Tymanskim, przedstawicielem sceny jassowej, czlonkiem m.in. takich zespolow jak: Milosc, Kury, Trupy, Maslo. Staralismy sie raczej skupic na samej postaci Tymona niz na jego tworczosc, ktora pozostawiamy fachowcom. GRZECZNY OKRESZacznijmy od samego poczatku, od Totartu, chociaz moze warto zapytac o to, co bylo jeszcze przed 1986 rokiem. Generalnie to ja bylem przedtem dosyc grzecznym chlopcem. Oczywiscie, to byl w miare grzeczny okres, poniewaz moja matka - nauczycielka w szkole nr 35 w Gdansku, po okresie mojego radosnego hasania sobie po zajeciach, po szkole z kumplami, palenia fajek, picia browaru - no nie, browaru w podstawowce jeszcze nie pilem - przeniosla mnie karnie do swojej szkoly, pod nadzor scisly. l to mnie bardzo spaczylo, poniewaz przez 7 lat szkoly podstawowej musialem udawac kogos mniej grzecznego niz bylem w istocie. Matula w szkole - wiecie co to za temat. Przejebane generalnie. Po prostu musialem udowodnic wszystkim, ze nie jestem lalusiem, ze jestem bardzo ostrym gosciem. Mysle, ze to mnie zmienilo na maksa. Ktos mi powiedzial, ze ja mam zupelnie odwrotnie, niz Mozdzer, on jest totalnie przylizany i on musi sobie z tym przylizaniem radzic, a ja jestem totalnie jakby odlizany, nastroszony i musze sobie poradzic z tym, zeby wlosy sobie polozyc, poslugujac sie nowofalowa terminologia fryzjerska. W podstawowce, mysle, ze w 7-8 klasie dopialem swego, udalo mi sie jakos udowodnic wszystkim, ze nie jestem lalusiem. Moze nie bylem specjalnie silnym chlopcem, bo bylem o rok mlodszy od wszystkich, chodzilem do szkoly z rocznikiem '67, wiec bylem fizycznie mniejszy i slabszy. Pozniej zaczalem rosnac, ale musialem sie z nimi bic, caly czas udawac, ze jestem mocniejszy, szczegolnie w gebie mi sie udawalo, bo z piesciami to bylo roznie. Potem, jak podrostem troche, juz w 7 czy 8 klasie, prowadzilem swoje zespoly rockowe czy hardrockowe, sluchalem roznych dziwnych rzeczy, glownie lat 60-tych, kapel brytyjskich: Beatlesow, Stonesow, Animalsow i amerykanskich Byrdsow itd. Co ciekawe, mysle, ze to wlasnie w tym okresie pojawil sie u mnie taki aspekt wyglupu, z ktorym czasami trudno mi sobie poradzic, gdzies tam jestem takim blaznem na zawolanie. Pamietam, ze w liceum mialem z tym problem, bo czulem, ze przyszla na mnie faza nowofalowa, zimnofalowa. Sluchalo sie wtedy Joy Division, Birthday Party. Pere Ubu i innych powaznych rzeczy, chodzilo sie na czarno ubranym. To nie byl czas na jaja... No wlasnie, a ja ciagle jaja robie i swiruje i gacie zdejmuje itd. Nie pasowalo to do takiego image'u zimnofalowego i troche mnie zalamywalo. Z drugiej strony pojawil sie Camus, Sartre i caly egzystencjalizm. Potem trafilem do liceum -,,dziewiatki", gdzie moj stary jako mlodzian, trzydziestoparolatek, uczyl i zawsze mnie porownywano ze starym, ktory byl bardzo przystojnym, bardzo milym czlowiekiem, milym w obejsciu i w wyjsciu i w ogole. Po 2,5 roku mojej bytnosci w liceum nr IX stwierdzono, ze "ty, Tymanski calkowicie zawiodles pokladane w tobie nadzieje i trzeba cie karnie przeniesc do jakiejs innej szkoly" i trafilem do "piatki". Koniec koncow szkole srednia skonczylem w Gdyni - "trojke", angielskojezyczna. "Dziewiatka", "trojka", najlepsze - elitarne szkoly w Trojmiescie, przynajmniej w tamtych latach. Jakies plecy tam mialem. Tato robil co mogl, a mogl troche, bo nalezal do formacji znanej i lubianej - PZPR. Ja sam w polityke zamieszalem sie bardzo pozno, bo chodzilem do szkoly, a wlasciwie to na "Lechie", chodzilem z niejakim Kurskim Jackiem. l jak Jacek Kurski w 1979 roku pokazal mi ulotki KOR-u i wytlumaczyl mi jakos dookola, po podstawowkowiczowsku, ze Rosjanie kradna polska szynke, to ja bylem przerazony, to bylo dla mnie straszne. Ta szynka cie zalamala? Zalamala mnie, oczywiscie. Pomyslalem sobie: ,,Kurwa, jak to jest? Przeciez faktycznie banany i pomarancze sa tylko raz w roku, a moze moglyby byc codziennie, a nie tylko na swieta, pod choinke?". Niemniej jednak, to wciaz byl dla mnie totalnie obcy temat. Ja bylem zawsze daleki od walki politycznej, aczkolwiek w roku chyba 1985, kiedy byly slynne wybory, z jednym z moich kumpli, psycholem, rozklejalem na tramwajach plakaty, ze tylko swinie ida na wybory. To byla jedyna taka moja reakcja polityczna. A wracajac do tego kolesia, to byl on czlowiekiem totalnie niepoczytalnym. Jakbyscie go zobaczyli, to byscie zrozumieli, ze nie nalezy do zadnej formacji politycznej, tylko do formacji wlasnego umyslu. Zreszta jego posadzono o spowodowanie wybuchu w tym wiezowcu, ktory padl na ul. Wojska Polskiego (slawetny wybuch gazu w jednym z gdanskich wiezowcow kilka lat temu - red.), bo on tam mieszkal u gory. W liceum zagrzebalem sie dosyc gleboko w muzyke, glownie nowofalowa, taka, ktora wtedy byla nagra. To byly polskie kapele takie jak Kryzys, Tilt, De Press, jeszcze Brak - zespoly, ktore pisaly autentyczne teksty, ktore spiewaly o czyms, co tchnelo swiezoscia, bylo autentyczne. Czuc bylo, ze moze brakuje im sprawnosci literackiej a'la Ciechowski, ktory swietne teksty pisal za czasow Republiki, aczkolwiek ich teksty byly duzo bardziej szczere i pozbawione calego koturnu zawodowego teksciarstwa. ZRZUCENIE SKORY NA CHWILEA wiec jak doszlo do powaznych akcji z Totartem? Czy to bylo tak, ze przyszedl Tymon i powiedzial: Jestescie swietni i chce sie bawic z wami"? Totart, w jakims sensie, byl dla mnie rewolucja w moim prywatnym swiat sie to ze skonczeniem szkoly. Poznalem chlopakow na studiach i od razu wybuchlem w kierunku innego rodzaju ekspresji. Sajnog, ktory byl, jak wiadomo, bardzo charyzmatyczny, wbijal nam do glowy, zeby nie robic rzeczy wstecznych, takich, ktore juz byly, nawet pomimo tego, ze u niego rozmowy na temat tego co bylo i bedzie byly zawsze "taoistyczne". Zawsze mowil "stary, mysl po wagnerowsku, mysl o takim totalnym koncercie, nie mysl o tym co widzialem tysiace razy, ze wychodzi kolezka, spiewa swoje nowofalowe smutne numery i schodzi ze sceny". l ja przejalem ten sposob myslenia. Jestem waga i na dodatek jeszcze malpa, wiec caly czas przesiakam srodowiskiem, jezeli czuje, ze cos jest lepsze od mojego wlasnego swiatopogladu, to po prostu przyswajam to, bez kozery, po chamsku. Czy Sajnog zawazyl na twoim widzeniu swiata? Na pewno tak. Byl starszy od nas o 10 lat, po prostu byl guru. To byl taki Tolek Banan. To dlaczego teraz nie jestes w "Niebie" - sekcie, w ktorej on siedzi? Bo ta fascynacja trwala rok, dwa, a potem sie wyzwolilem. Zreszta ja chyba bylem pod najmniejszym wplywem tego jego ideologizowania, poniewaz bylem cwany, udawalem niezaleznego. Przyjmowalem idee, ale staralem sie trzymac na uboczu. Przyjmowalem to, co jest nowsze, swieze. Ja tak zawsze dzialam: jezeli pojawia sie techno, to przejmuje to, co jest nowe, a odrzucam caly shit, ktory jest mi niepotrzebny, cala ideologie albo inne pierdoly. Bawisz sie? Troche tak. Na pewno jest moment fascynacji albo zrzucenia skory nawet na moment, gdy czlowiek czuje sie kims innym. U mnie tak bylo z jazzem, czy ze sluchaniem Nirvany i podobnych zespolow: bardzo sie tym przejalem i fascynowalem, podziaralem sie nawet, wiec to bylo calkiem powazne. Ale oczywiscie z drugiej strony jest we mnie taki dystans. Ze Zbyszkiem bylo tak, ze kiedys pokazal mi swoje wiersze, te nowsze, ktore pisal na studiach. A zaczelo sie to wszystko tak, ze jego kuzyn, ktory mieszkal na moim osiedlu, zreszta osiedlu nauczycielskim, gdzie byla ciekawa sytuacja: mieszkali tam pojebani nauczyciele i duzo mlodych freakow, ktorzy nie wiedzieli co zrobic ze swoim zyciem, chowali sie po administracjach po dziesiec lat, fotografia sie parali, sztuka, chodziles do takiego goscia i sluchales muzyki typu Coltrane albo nowa fala, albo czytales opracowania o Polanskim czy o Bergmanie czy o Tarkowskim, ktos inny wciskal ci Holderlina i tak to szlo. Bylo paru pojechancow, ktorzy mnie bardzo uksztaltowali. A wiec kuzyn Sajnoga, ktory zajmowal sie fotografia, opowiadal mi jak zaczal sie Totart, opowiadal, ze jest grupa idiotow, idiotow w pozytywnym sensie oczywiscie, ktorzy zrobili performance ,,Miasto Masa Masarnia" na uniwerku. Ja wtedy bytem jeszcze niedoszlym maturzysta, mialem zrobic mature za dwa miesiace, nie wiedzialem jak to zrobie swoja droga, wagarowalem caly czas, a on po prostu opowiadal mi o tym i mnie to podniecalo. Przeczytalem wiec pare wierszy Sajnoga o niejakim Sturbie. Nie pamietam czy to byl jakis ksiaze czy baron, kurwa mac, czy cos takiego. Tu widac fascynacje mojego kolegi Zbyszka Witkiewiczem, bo samo slowo "sturba" to chyba jedno z przeklenstw szewcowskich. Ale wiersze byly bardzo dobre. Ja wtedy czytalem Wojaczka, Burse, czytalem tez zagranicznych poetow: Yillonow, Baudelaire'ow, Rimbaudow, wszystko, co mi podeszlo pod reke, a wiec mniej wiecej sie w poezji orientowalem. Wiedzialem wiec, ze te wiersze Sajnoga byty po prostu bardzo dobre technicznie i przy okazji cos tam wyrazaly. To nie byla Pawtikowska-Jasnorzewska czy nawet Herbert, ktory byt jednak koturnowy. Bylismy gowniarzami i dla nas kazdy, kto byl na topie byl podejrzany. Dzis jest tak z muzyka: kazdy kto jest na topie, traci poblask czegos autentycznego. Sajnog pisal po prostu swietne wiersze i one mi sie kojarzyly tylko z Wojaczkiem. Ale wrocmy do spotkania z kuzynem Sajnoga - bylo ono wazne o tyle, ze to on zaprosil mnie na slynny wystep Totartu na Sreberku (szpital dla psychicznie i nerwowo chorych w Gdansku - red). Poszedlem tam z przyjemnoscia, ale tez z pewnym nastroszeniem bo czulem, ze trzeba bedzie tam sie pokazac, udowodnic, ze jestem mlody, gniewny tez, ze jestem nie gorszy. Poszedlem wiec na Sreberko i tam zobaczylem gromade gosci, ktorzy swietnie sie bawili. Faktem jest, ze mialem jakies kuriozalne, moralne refleksje na temat tego, ze moze ci goscie, ktorzy siedza w bialych ciuchach nie bawia sie tak dobrze jak my, ale w sumie, generalnie sie czlowiek wtedy nie przejmowal, lalo sie na to. Po prostu swietnie sie bawilismy, bylo golenie nog, maczanie sie w balii przez Kudlatego, i tak to sie jakos potoczylo, ze wkroczylem do akcji, chwycilem godlo, zdjalem ze sciany, polozylem sie na nim i zaczalem kopulowac z orlem. Czulem wtedy upadek, czulem, ze robie rzeczy, ktore sa punkowe. Jak skonczylem ten performance z nimi, powiedzialem, ze to jest zenada, ze i ja chodzilem z krzyzem uwiazanym u nogi, po liceum, zeby draznic laski, ktore czytaly Stachure i byly bardzo religijne, bogobojne, ale to juz mnie nie kreci. A tak na marginesie nigdy nie mialem specjalnego respektu dla kosciola. Nie wychowywalem sie w klimacie kosciola, moj stary byl komuchem, a wlasciwie socjalista z serca, bo nigdy kariery nie zrobil, mieszkal w dwupokojowym mieszkaniu bez boazerii, co matka mu stale wypominala. W domu bylo zawsze tak, jak w kazdym domu biednointeligenckim: nic specjalnego. Stary zyl ideami, tyle ze mial zawsze grono kumpli, wiadomo: rzeczpospolita kolesiow. A czasami z serca pomagal tez innym ludziom, co sie zreszta do dzisiaj zdarza... Ale skoncze sprawe religijna. Zaczalem chodzic do kosciola w wieku 6 lat, bo widzialem, ze dzieciaki chodza a ja czulem sie dziwny, obcy, czulem sie jak malowany ptak. Mimo ze zaczalem chodzic do kosciola, namawiajac matke, nie poznalem slow liturgii i do 18 roku zycia mialem z tym problemy. Caly czas czulem sie obcy, totalnie obcy. Potem w wieku 18 lat, jak mialem jakies problemy ze soba czy przypalalem jointa czy chlastalem sie po rece zyletka, bo mnie to rajcowalo, czytalem, jakies pojebane rzeczy, jakies nie wiadomo co, idac po czyms takim do kosciola czulem totalne poczucie winy, nie potrafilem sie tego pozbyc. Czulem, jak gdyby podskornie, ze to nie jest moj system wartosci. Stad moj brak poczucia zwiazku. Moze mam 1/4 Zyda w sobie i mam inne geny? Prawda jest taka, ze nie czuje do konca zwiazku z ta kultura, moze sie nia troszeczke zenuje, troche tak po gombrowiczowsku. No dobra, ale wrocmy do sprawy wystepow w psychiatryku. Po imprezie powiedzialem chtopakom: "Sorry, ale to co robicie, jest wsteczne". Czulem straszna zlosc. Powiedzialem Sajnogowi ,,To jest wiocha, wsteczne, nie zamierzam takich rzeczy robic". A oni na to: "Stary, ty jestes swoj facet, pojedziesz z nami na wystep do "Parku" w Warszawie, a pozniej bedziesz z nami jezdzil". A ja: "Nie jestescie w sumie tacy zli, tylko po prostu to co robicie, jest totalnie zenadne, jest wsteczne, juz bylo". A oni: "Cha, cha, cha, bylo! To ty nie wiesz, ze ariergarda chlopie". "Ti ti bobasku itd. A ja mysle:,,Kurwa, co to za system, o co chodzi". Zaskoczyli mnie swoja ezoterycznoscia, glownie Sajnog, bo Konio sie tylko smial. Konio byl jego przydupasem. Generalnie nie mial koncepcji tylko ja zlizywal od Sajnoga, a Sajnog jak wiadomo mial koncepcje i to calkiem powazne, l przyznac trzeba, ze mnie nimi inspirowal. Konio natomiast tylko dziennik prowadzil sajnogowski. Przychodzil Konio i mowil:,,Sluchaj, Sajnog dzisiaj zwalil konia 7 razy". Mowil:,,Sajnog dzisiaj chcial sie powiesic". Albo:,,Sajnog rznie dzisiaj Lole ze Slaska". To mnie zawsze intrygowalo. A najciekawsze z Sajnogiem bylo to, ze poczulem, ze mam przed soba goscia naprawde charyzmatycznego, z energia. A ja zawsze dzialam na zasadzie rywalizacji, takiej walki ambicjonalnej. Oczywiscie jezeli mi nie wysylal takich bodzcow to nie walczylem, ale jak czulem, ze ktos powergame'uje ze mna, to od razu wyciagalem pistolecik i bylem gotow sie z nim psychicznie scierac. Moze tak w ogole maja ludzie, ktorzy sie paraja sztuka, moze to jest rodzaj ludzi z chora ambicja albo z czyms takim, ale ja to mialem zawsze, z tyloma ludzmi, nawet z Jacobem, totalny powergame, kiedys jak sie dopiero co poznalismy, albo z innymi ludzmi: pare slow i od razu pistoleciki i puf, puf na ostro. Potem oczywiscie - przyjazn, ale zaczynalo sie wlasnie od takich ostrych spotkan. Wtedy powiedzialem do Sajnoga, chwycilem sie ostatniej deski ratunku: ,,Wiesz co stary, czytalem twoje wiersze", te o Sturbie, i mowie mu: ,,Byly do dupy. Wojaczek, stary". Oczywiscie czulem, ze tone, ze gosc jest silniejszy ode mnie albo wiecej wie, po prostu jest bardziej dojrzaly ode mnie, ale czulem, (ze mi sie go uda pod jaja z kozaka uderzyc. A on w tym momencie zachwial sie i mowi do mnie: "A, to stare wiersze, nie czytales nowych. Nowe sa o 200 lat do przodu". l w tym momencie poczulem jak pies, ze jak on sie przed takim gowniarzem chwali to znaczy, ze nie jest taki mocny na jakiego wyglada, jakiego udaje, bo jezeli te jego wiersze sa takie swietne to by po prostu usmiechnal sie i powiedzial: "Idz sobie gowniarzu, poczytaj moje nowe wiersze" albo nic by nie powiedzial, a jezeli mowi, ze sa 200 lat do przodu to znaczy, ze boi sie, ze nie sa 200 lat do przodu. To bylo wyczuwalne. Ale wpadlem w tym momencie w jego rewiry, przeczytalem te jego wiersze 200 lat do przodu i faktycznie byly zajebiste, ,,Repolucja", ,,Sonety totalne'', nie pamietam dokladnie tytulow jego tomikow, napisanych jeszcze przed "Parnasem zimowym". "Parnas" byl juz taki zasiedziany. Sajnog w domu siedzacy, czekajacy az Bumbulina, jego kobieta przwiezie kase z Berlina, zbolaly Sajnog z hermafrodytami w dupie, mieszczanski Sajnog. A tamte wiersze byly zajebiste, rozpierdalaly forme calkowicie. To byla nawet formalnie miazga, to zrobilo na mnie duze wrazenie, kolosalne wrecz. Poczulem, ze wlasciwie, ze nie moge do konca do tego dolaczyc, bo to juz bylo totalnie stworzone, tam juz bylo 12 apostolow, byl juz Jezus i wszystko bylo totalnie rozdane. A ja mialem tylko wejsc ze swoja rzecza. Dlatego do konca Totartu postanowilem grac jako muzyk, glownie grac, a literacko sie nie udzielac. A kiedy Totart sie rozpadnie, mialem plan, zeby stworzyc prad czy gatunek nowy, bardziej zadeklarowany duchowo, albo mniej anarchizujacy, a bardziej konstruktywny, choc to tez moze nie jest dobre okreslenie. Dlatego wlasnie nastawalem, zeby stworzyc "Prad". A nazwa pojawila sie zupelnie z glupia frant, bo szukalismy najglupszej nazwy dla kierunku. l wtedy zaczalem sie od Sajnoga oddzielac, ale dwa-trzy miesiace, cztery moze bylem totalnie pod jego wplywem, mysle, ze wszyscy bylismy, staralismy mu sie przypodobac jako mlodzi i zdolni poeci. On bral pod skrzydlo, rozdzielal nagrody, nagany, ale robil to bardzo OK, jak taki dobry KO-wiec na zgrupowaniu wyjazdowym, OHP-owiec z gwiazdkami, beleczkami na epoletach. TRZYMAL KUPE W DUPSKUCzulem, ze oni ida troszeczke w kierunku Living Theater, a troche - dzialan a'la Genesis P. Orridge. Oni byli generalnie dosyc pomieszani. Ja nie mowie nawet o kwestiach religijnych, tylko czulem po prostu, ze nie chce wsadzac butelki do dupy po to, zeby ludziom udowodnic, ze moge to zrobic, albo ze swiat jest chujowy. Ale byles w Rzeszowie? Bylem, oczywiscie. To ja naszczalem na Konika. Jechalismy 14 godzin do Rzeszowa i chyba 3 dni wczesniej czytalismy z Sajnogiem we dwojke cala noc ,,Teatr i jego sobowtor" Artauda. Rozmawialismy o tym, ze trzeba przedstawic jakas totalna teorie nowego teatru, nowego performance'u. Nam sie tak mieszalo w tych glowach, z Kudlatym rozmawialismy na temat teorematu o wszystkim. Oczywiscie nie zostal on zapisany, bo czesc omawialismy przy paleniu, czesc przy chlaniu, a czesc na trzezwo w pociagach. Ale generalnie chodzilo o to, ze wszystko jest sztuka, wszystko jest warte, sztuki nie ma w ogole itd. Duzo slow padlo na ten temat, ale wiadomo, ze jak pada duzo slow, to potem trudno jest to opisac. Chcielismy spisac caly swiat jaki jest i to wszystko. Jechalismy 14 godzin do tego Rzeszowa i stwierdzilismy, ze z jednej strony jest ta teoria, a z drugiej jest jakas bardzo ostra reakcja, ktora zamknie pewien okres totartowski. Nie wiedzielismy, co to ma byc, ale czulismy, ze to bedzie cos totalnego. Ja sie przez trzy dni malowalem, a raczej Awsieje malowali mnie na takiego wampa. Bylem pomalowany kredkami, chodzilem przez trzy dni po Rzeszowie i krzyczalem, ze papiez wali konia itd. Zreszta to wszystkich bardzo bawilo, mnie tez. Pewnie kiedys walil. To bylo totalnie gowniarskie, dlatego wlasnie mialem tego dosc, bo tym wlasnie Totart pachnial i ociekal: gowniarskim dzialaniem, totalna prowokacja oparta na prostych, wlasciwie benettonowskich zagrywkach. Cala akcja trwala krotko, 25 minut, Sajnog wyglosil swoj najnowszy teoremat, ktory zreszta kitral przez 2-3 dni. To juz byl totalny, dekadencki zlew, nie pamietam dokladnie, nie sluchalem tego szczerze mowiac. Bylismy tak rozdygotani, bo Konio przez 3 godziny wczesniej trzymal kupe w dupsku. Byla zaplanowana, wiec kazalismy mu nie wysrywac sie. Musisz trzymac palec w dupie, trudno, musisz walnac klocka na tacy. l tylko to mialo sie stac, a Konio, wiadomo, byl nieprzewidywalny i podejrzewam, ze gdyby on byl tam sam, to moze rozsmarowalby sie w tym klocku, ale obok byl Sajnog, a my to wszystko kontrolowalismy. Sajnog wyskoczyl tam z tych 25 minut teorii, Konio zaczal tanczyc taniec dookola tacki, ja przygrywalem. Konio rozebral sie do naga, byl w rajtuzach, wygladal jak wokalista Boney M, dalej tanczyl idiotycznie, mesmerycznie i wreszcie poszla kupka na tace. Pamietam, ze stalem blisko, najblizej wlasciwie i tak troszeczke mnie zemdlilo i troszeczke sie cofnalem, o dwa metry. Spiewalem numer zespolu Suicide "Turn Me On", w polskiej wersji "Dziewczyno nakrec mnie", a ja spiewalem w wersji "Pawle zrob to, Pawle". Gralismy w duecie z perkusista Miliona Bulgarow. W ogole, tak na marginesie, w tym czasie totalnie przewartosciowala sie moja koncepcja koncertow. Gitarzysta Sni Sredstwom za Uklanianie (nazwa muzycznej formacji Tymona - red.) nie dojezdzal na proby, wiec gralismy we dwojke-"perkusista i basista, nie mielismy zadnego materialu, we dwoch trudno byloby go zreszta odgrywac, choc Variete robilo tak przez pare lat: gralo w duecie, czy w trio, ale bez gitary. A my po prostu gralismy od czapy, jakies totalne pierdoly, muzyke improwizowana pod spektakl. Spotykalismy sie z goscmi takimi jak ludzie z grup Kormorany czy Luksus itd. i to o czym rozmawialismy przenikalo sie. W tym czasie, kiedy Konio zrobil kupe na tace zobaczylem, ze chyba z 50 osob cofnelo sie totalnie przerazonych i ruszylo ku wyjsciu. Zostalo chyba z 10 osob, moze 15, w tym dwie osoby z "Teatru Osmego Dnia", ktore byly zachwycone performancem. Dla nich bylismy krolami: pomalowane ryje, Konio w boskim odjezdzie. l skonczylo sie to tak, ze Sajnog w druga kupe, ktora zostala zmajstrowana przed koncertem, przed performancem: do kilku serkow topionych dorzucil troche kakao. Wtedy przestalem cokolwiek widziec, bo to bylo juz totalnie odjechane, pojawily sie tabuny kurzu i nie wiadomo z czego powstaly, Awsieje sie malowali, chlapali farbami, wszystko pryskalo dookola, zgielk, jazgot, pornol sie pojawial i Zbigniew maznal, ta sztuczna oczywiscie, kupa po twarzy Koniowi. Ten z rozmazana sztuczna kupa na twarzy, w ekstazie, biegal, szalal, tarzal sie i chyba lezal nagi przez chwile w takim uniesieniu, ekstazie i wtedy ja, ktory wczesniej wypilem 3 browary po to, zeby sie na niego odlac, w pewnym momencie zaczalem na niego lac, ale uwazalem, zeby nie lac na twarz, lalem mu na cialo. Pamietam, ze ciekawym zjawiskiem byly strugi moczu, ktore sie rozbryzgiwaly wokol ciala i uciekaly w ciemnosc, bo na niego szedl snop reflektora, a wokol bylo ciemno. Kudlaty, katem oka to widze, wyciaga parowki zebami z rozporka sajnogowego. Napakowal tam sobie wczesniej chyba ze 12 parowek. Kudlaty jak zwykle golil sie chyba, w miednicy nogi myl, plul do wody, betel zul, czy cos takiego, same wstretne sprawy. I juz final: koncze grac, wchodzi muzyka wagnerowska - ten najpopularniejszy fragment z "Pierscienia Nibelungow", a na ekranie za nami wciaz leci porno.Wtedy spontanicznie rozbilem o podloge swa pierwsza gitare basowa, ukochanego "orlika", spontanicznie, bo pozniej przez pare miesiecy nie mialem na czym cwiczyc. l to byl final. Kiedys mi zreszta tego pornola, na moje wlasne zyczenie, Zbigniew pokazal do konca, nigdy go nie mialem okazji obejrzec, bo zawsze bylem w amoku i sie wstydzilem go ogladac przy ludziach, kiedy wszyscy patrza. No i wreszcie Sajnog mi pozwolil calego tego pornola obejrzec, zeby zobaczyc do czego my w ogole gramy. Pamietam, ze nie wyrobilem, musialem do kibla zajrzec potem, tak mnie to strasznie podekscytowalo, zreszta Konio i Sajnog chyba tez, nie badalismy tych spraw zbyt dokladnie. A to byly takie czasy, ze zobaczyc dwa pierdolace sie ptaszki to dla mlodego czlowieka bylo juz too much. l tak sie skonczylo to wszystko. Wracajac do Totartu, stwierdzilem ze to juz jest enough, ze to juz jest doprowadzone do konca, ze pojawily sie akcje, ktore dla mnie troche tchnely pomieszaniem. Wracajac z nimi z Rzeszowa, a mielismy duzo czasu, zaczalem z Kudlatym mowic o tym, ze jestem zakochany, Kudlaty mi na to, ze on tez. Zaczelismy cos mowic o tym, ze przeciez istnieje tez milosc, istnieje cos takiego jak milosc jako energia, ze nie jest tak, ze swiat jest tylko do dupy. Pamietam, ze Sajnog milczal i nie chcial nam odpowiedziec, milczal bez usmiechu. Ja mowie: ,,Sluchaj Sajnog, przeciez byles zakochany, nie pierdol, nie jest tak, ze samoboj, parowki do dupy, kurze leb obetniemy itd. Ja sie zgadzam, ze protestsongi i to wszystko ma sens, ale jest tez ta druga strona i jest pytanie jak te dwie sprawy wywazyc, nie?", a Sajnog milczy i nic. Doszlismy do wniosku, ze trzeba napisac wielki teoremat o wszystkim. Postanowilismy z Kudlatym mowic na to szyfrem, a Sajnog stwierdzil, ze to bedzie sza, sza. Ale juz w miesiac, czy dwa miesiace pozniej, kiedy stwierdzilem, ze nazywam kapele Milosc i w ogole zmieniam calkowicie energie na koncercie, zobaczylem Zbyszka i Konika, ubranych elegancko w garnitury. Zaczeli mowic o cieplych polach kontrastowych, co bylo zreszta wziete z moich poezji, czyli gowniarzem sie zainspirowali, zaczeli mowic, ze sami nie czuli sie do konca pewni tego co robia. Dla mnie taka rozmowa o energii satanistycznej, to sa po prostu pierdoly. Nie mowie, ze nie istnieja jakies techniki voo-doo, czy kontakty z jakimis swiatami rownoleglymi, ale nie mielismy o tym pojecia. Poza tym mysle, ze trzeba bylo podejsc do tego bez ezoteryzmu, demonizacji. Swiat jest taki, jakim ktos chce go widziec: mozna go widziec tak jak oni, albo tak jak ja, co potem potwierdzil zreszta w rozmowie ze mna Tekieli. Dla mnie to byla zwyczajna studencka zabawa, troszeczke podszyta rozpacza i niemoznoscia. Tamten czas taki wlasnie byl, ze nie mozna bylo nic zrobic ani w te, ani we w te. Nie mozna sie bylo opowiedziec ani za Solidarnoscia, bo to byla wiocha, ani za kosciolem bo to tez wiocha totalna, ani za partia. Z tej slabosci, z tej niemocy powstaly te akcje. Pamietam muzyke zespolu Henryk Brodaty, zreszta zajebistej kapeli bydgoskiej. To byla miazga. Tak na prawde poznalem ten klimat troche pozniej. |
|
. |
Zrobione przez: TylkoPolskiRock Webring |