Gdanska Scena Alternatywna |
|||
*** |
. |
Autor: ARKADIUSZ PRAGLOWSKI, Magazyn Muzyczny, nr 02 (360) - 1989 WIATR OD MORZA (CZ. II) Od pewnego czasu Waldek Rudziecki czuje sie pokrzywdzony i niedoceniany przez "warszawska klike" z radia i gazet: W Polsce zajmuja sie tym jacys studenci - pasjonaci. To jest poroniona sytuacja, bo oni maja jakies ambicje krytyczne, a nie zajmuja sie promocja, jak to jest na swiecie. Pominmy problem "jak to jest na swiecie", ale wypada sie zastanowic, skad takie rozzalenie czlowieka, ktory jest bez watpienia postacia numer jeden Trojmiejskiej Sceny, choc, notabne, nigdy nie byl muzykiem. Wynika to moim zdaniem stad, ze strategia "robienia szumu" przestala przynosic rezultaty. O kapelach z Gdyni i Gdanska przestalo byc glosno, za wyjatkiem kilku - co ciekawsze, nie zwiazanych z Rudzieckim (np Marilyn Monroe, She). Sukces tych dwoch zespolow podwazyl zaufanie muzykow do MCK jako osrodka, ktory moze zapewnic skuteczna promocje. Rownoczesnie zaczely sie tworzyc inne osrodki majace ambicje skupiac i promowac wykonawcow. Najsilniejszy i najaktywniejszy z nich powstal w miejscu o duzych tradycjach - w "Burdlu". Nowej kierowniczce udalo sie skupic na miejscu kilka interesujacych grup i powstal projekt pod nazwa PARAFIA WRZESZCZ Dom kultury na Suchaninie (niezorientowanym wypada w tym miejscu wyjasnic, ze Suchanino to fragment gdanskiej dzielnicy Wrzeszcz) od dawna cieszyl sie zla slawa. Slynne byly odbywajace sie po koncertach lub w czasie ich trwania zadymy. Byl to ulubiony obiekt zainteresowania gdanskiej prasy: W ODK Suchanino doszlo do kolejnych chuliganskich wybrykow... Mlodzi chuligani w wycwiekowanych skorach i z ogolonymi glowami usilowali zaklocic... To siedlisko degeneratow i narkomanow... Dzieki szybkiej i skutecznej interwencji MO - takie "kawalki" czesto mozna bylo spotkac w "Glosie Wybrzeza" i innych tytulach. Punki, skini, milicjanci - to wszystko powodowalo, ze niektorzy po prostu bali sie tu przychodzic. Jednoczesnie "Burdel" byl jednym z nielicznych w Gdansku miejsc, gdzie zespoly mogly miec proby i koncerty. Muzycy i publicznosc byli w pewnien sposob przywiazani do tego malego, odrapanego budynku na uboczu. Magda Kunicka, ktora po remoncie zostala szefowa klubu, postanowila to wykorzystac i stworzyc cos w rodzaju srodowiska muzycznego - zebrac kilka grup, ktore nie tylko wykorzystywalby sale i sprzet, ale takze bylyby w stanie wystapic na koncertach jako wspony "front". Bylo to na tyle wazne, ze Trojmiejska Scena zaczela sie jakby ostatnio rozlazic po katach. Wielu ludzi przestalo grac, wiele zespolow zakonczylo swoja dzialalnosc lub przeksztalcilo sie (co w tej okolicy jest wrecz nagminne) w inne formacje. Skonczylo sie manifestowanie jednosci, coraz czesciej pojawialy sie glosy typu: my z Gdanska to..., a tamci z Gdyni to... (i vice versa), lub: my odjazdowi, a tamci popowi. Co ciekawe, utrzymywaly sie kontakty towarzyskie - wspolne spotkania w "Zlotym Ulu" i innych milych lokalach, ale nie bylo juz jednomyslnosci jesli chodzi o sprawy muzyczne, nie byl poczucia przynaleznosci do wspolnoty umownie nazywanej Scena. W tym czasie w Gdansku powstalo sporo zespolow, ktore odkryly dla siebie zupelnie nowe zrodla inspiracji i zaproponowaly cos nietypowego w Polsce, a mianowicie pop music. Gdansk odkryl Ameryke (a dokladniej mowiac amerykanskich wykonawcow takich jak Huey Lewis And The News, Bruce Hornsby and The Range, czy Rain Bird). Ruszyla nowa fala gdanskiego muzykowania, zdecydowanie rozrywkowa, sluzaca tylko zabawie, ale oparta na dobrych wzorcach. Na zawsze pewnie pozostanie tajemnica, czy te niespodziewane narodziny nowego (?) nurtu byly tylko dzielem przypadku, wazne, ze "Maggie" wyczula sytuacje, udzielila tym zespolom schronienia i juz wkrotce (wiosna 1988) odbyl sie pierwszy koncert "Parafii Wrzeszcz" i rysuje sie w miare wyrazny obraz tego, czym ma ona byc i czym jest. Wydaje sie, iz glownym zalozeniem tego projektu jest skupianie ludzi grajacych swieza (glownie popowa) muzyke, ale lansujacych rowniez nowy sposob bycia, ubierania sie - nowa mode. Wyjatkiem od tej reguly jest zespol Snukasky, ktory gra muzyke uduchowiona, natchniona i zdecydowanie malo taneczna, choc jest niewatpliwie bardzo silnie zwiazany z klubem. Snukasky to jednak calkowicie inna historia, ktora zostala juz zreszta czesciowo opowiedziana w czesci I. Zajmijmy sie pozostalymi. GOLDEN LIFE to grupa, ktora istnieje dopiero kilka miesiecy, pierwszy koncert zagrala jesienia ubieglego roku, ale jest juz po pierwszych, wcale udanych nagraniach radiowych. Pierwsze skrzypce gra w zespole Waldek Furmaniak (wystepowal kiedys z zespolami Mantra Beat i Call System). Pozostali muzycy sa debiutantami - za wyjatkiem wokalisty Borysa Hanczewskiego znanego rowniez z gdynskiej grupy-widmo Marilyn Monroe. W tej chwili jest to bez watpienia jeden z najzdolniejszych wokalistow na Wybrzezu, a moze nawet w calej Polsce. Repertuar jaki spiewa wraz z Jola Furmaniak mozna okreslic jako dosc udana fuzje zywiolowego amerykanskiego grania rodem z Australii - czyli INXS, melodyjnych gitarowych numerow a la Gene Loves Jezabel (rewelacyjna piosenka Love, ktora - o ile ktos madry znow nie zadecyduje, ze polska mlodziez moze spiewac tylko po polsku - na pewno bedzie wielkim hitem) i trudnego do okreslenia popu prezentowanego przez takich wykonawcow, jak np Johnny Hates Jazz. Jak widac, GL nie jest ani troche oryginalny. Wykorzystuje gotowe schematy, "pozycza" sobie brzmienia i sposob komponowania, ale robi to z wdziekiem, w taki sposob, ze nie mozna sie doszukac ani jednego oczywistego plagiatu. Caly czas ma sie wrazenie, ze "juz cos podobnego gdzies bylo", ale na dobra sprawe nie wiadomo zo i gdzie. Zdaje sie, ze muzycy GL doskonale przyswoili sobie zasade znana i stosowana od dawna w krajach, gdzie muzyka stoi na nieco wyzszym poziomie niz u nas, ze nie ma sensu starac sie na sile odkrywac nowae lady, gdyz jest to zabawa bardzo ryzykowna i rzadko przynosi efekty. Wystarczy wziac kilka gotowych elementow i zbudawac z nich nowa, atrakcyjna calosc. Tak jak z drinkiem - bierzemy troche ginu, troche wermutu, platerej cytryny, kostke lodu i mamy gotowy napoj, ktory nie przypomina w smaku zadnego ze skladnikow, choc czujemy obecnosc kazdego z nich... Z podobnego zalozenia wyszla grupa GARDEN PARTY Wlodek Zyner (bardzo ciekawa postac: perkusista, wokalista i... projektant mody) - czlowiek, ktory przewinal sie przez wiele gdanskich kapel (m in Coctail Bar, Mantra Beat, She), gdy po raz pierwszy uslyszal INXS pomyslal: To jest TO! Tak trzeba grac... i zalozyl nowa grupe. Ktos moze pomyslec, ze chodzi mi o proste nasladownictwo, ale do cholery na calym swiecie jest kilkanascie "bendow", z ktorych wszyscy w mniejszym lub wiekszym stopniu zrzynaja. Przeciez to nie przypadek, ze INXS, Midnight Oil, Huey Lewis And The News, czy Bruce Hornsby graja tak zblizona do siebie muzyke. A inne, mniej znane grupy? Oni moga, to dlaczego my nie? Garden Party powstalo pod koniec 1987 r, ale wlasciwie do tej pory znajduje sie ciagle w fazie tworzenia. Wlodek ma wielkie plany, marzy mu sie typowo amerykanski rozmach polaczony z perfekcja wykonania, co nie do konca udaje mu sie na razie zrealizowac w naszych malo amerykanskich warunkach. Jeden z jego planow to na przyklad chorek zlozony z seksownych, skapo odzianych panienek (w ogole przywiazuje wielka wage do image'u kapeli, uwaza, ze ludzie oczekuja czegos niezwyklego, kolorowego, czegos co pozwoliloby im przezyc w czasie koncertu cos nietypowego). Mowi: Kapele sa fatalnie ubrane - kanon to jeansy i sweterek; tradycja studencka z lat 70, do tego ewentualnie skora. To jest zenujace! Jak sie wychodzi na scene, to ludzie powinni widziec inny, lepszy swiat. Oni na to czekaja. Chce skonczyc z kompleksami, ze jestesmy wiocha, ze prawie Sojuz, ze na "Wescie" ludzie chodza ubrani jak ludzie, a my jacys Kalmucy. Przeciez to jest normalne, ze zespoly proponuja wlasny image. Na calym swiecie muzycy rockowi lansuja nowa mode, a u nas programowa jest szmatlawosc, szarosc i syf (3xS?). dlaczego u nas nie ma ciekawych koncertow? Wiem, ze nie ma swiatel, bajerow, no i pieniedzy, ale wiecej winy jest w tym, ze ludzie nie mysla, nie chce im sie czegos przygotowac. Lubie jak jest spontan, ale zeby ten spontan przerodzil sie w fajna, wspolna zabawe trzeba przygotowac show. Swobodny nie pretensjonalny, sprawiajacy na widzach wrazenie pelnej natruralnosci, ale jednak przemyslany. Bez tego wszystko sie sypie i wychodzi amatorszczyzna. W Garden Party tkwi ogromny potencjal komercyjny - niezli instrumentalisci grajacy "z wykopem" i swietnie czujacy klimat muzyki, zznakomity frontman i atrakcyjne dziewczyny - wokalistka i "klawiszowka" (smiem twierdzic, ze najseksowniejsza instrumentalistka w Ukladzie Warszawskim) sprawiaja, ze przy odpowiedniej promocji mozemy miec nastepcow Lady Pank. Muzycy twierdza, ze 1989 r bedzie nalezal do nich: Ten zespol to bedzie rakieta, zobaczysz - uslyszalem od Wlodka na pozegnanie. Pozostale zespoly z "Parafii Wrzeszcz" maja chyba mniejsze szanse na komercyjny sukces (np nie najciekawsza, momentami wrecz nudnawa UNRRA, ktorej wyraznie brakuje pomyslow), choc w "Burdlu" zaczyna juz koncertowac najmlodsze pokolenie gdanskich rockmanow i... "rockmanek", gdyz pojawilo sie tam zjawisko do tej pory wrecz niespotykane w Polsce - zaq muzykowanie wziely sie DZIEWCZYNY W ciagu ostatnich kilku lat w gazetach pojawialy sie informacje o powstawaniu pierwszych dziewczecych kapel, padaly nawet nazwy (np Beksa Lala), ale na tym sie konczylo. Nikt nigdy nie slyszal ich muzyki. Az tu nagle wiosna ubieglego roku, bedac w Gdansku dowiaduje sie, ze istnieje zespol Oczi Cziorne, ktory tworza panienki wspolpracujace wczesniej z Bom Wakacje w Rzymie. Kilka miesiecy pozniej przypadkowo trafilem na probe grupy o tajemniczej nazwie Du Maka Du i ze zdumieniem skonstatowalem, ze jest to rowniez dziewczeca kapela. Byc moze za kilka miesiecy dowiem sie o istnieniu dalszych pieciu zenskich zespolow i staniemy przed problemem feminizacji rock'n'rolla (ps od autorow www: faktycznie tak sie stalo, ale nie w Trojmiescie -- Bartosiewicz, Kowalska, Nosowska i inne), tymczasem przyjzyjmy sie temu co juz jest. A jest sie czemu przygladac! Mlode damy wystepujace pod nazwa Oczi Cziorne zupelnie nie pasuja do stereotypu rock''n'rollowej dziewczyby, sa delikatne, wrecz niesmiale. Przypominaja mi szczupla sylwetke Susan Vegi i jej zwiewne ballady. Taka typowo dziewczeca jest ich muzyka. Od piosenek Susan Vegi rozni ja jednak instrumentarium - fortepian, syntezator i flet. W pewnym stopniu to co robia jest kontynuacja Bom Wakacje W Rzymie - tworza podobne subtelne klimaty, mniej tylko jest teraz w tych dzwiekach tajemniczosci i zadumy, a wiecej milosci, radosci (Daj mi buzi) i bezpretensjonalnego humoru (Opowiesc o starszym panu). OC sa jednak grupa, ktora dziala w troche niepowany sposob; pozwala sobie np na takie numery jak przyjazd na festiwal "Robrege" w zredukowanym do polowy skladzie (pianistka byla akurat w Paryzu, a wokalistka -szesnastolatka!- "obrazila sie" na kolezakni i powiedziala , ze juz nie bedzie spiewala), co w rezultacie przynioslo kompromitacje przed warszawska publicznoscia. Jeszcze mlodsze damy z zespolu Du Maka Du to ich dokladne przeciwienstwo. Wyzywajace, ubrane w obcisle wdzianka, trzymajace w rekach gitary tworza typowo rockowy band, ktorego melodyjne, ale ostre gitarowe granie umiescilbym gdzies pomiedzy The Pretenders a Throwing Muses (mam tu na mysli raczej pomysly niz wykonanie, ale gdy panienki jeszcze troche pocwicza - w koncu maja po 18-19 lat i dopiero zaczynaja - byc moze bedziemy mieli nastepczynie Chrissie Hynde i Kristin Hersh). Na uwage zasluguja jeszcze dwa mlode gdanskie zespoly - cieszacy sie juz pewnym uznaniem Call System i debiutujacy dopiero No Limits (znowu angielskie nazwy; znalezc w Gdansku zespol nazywajacy sie po polsku to zadanie podobne do tego z igla i stogiem siana). Call System, ktory od poczatku holdowal zasadzie grania lekkich, melodyjnych, latwo wpadajacych w ucho kawalkow staje sie - sadzac po reakcji ludzi na koncertach - coraz popularniejszy, choc wyraznie akceptowany tylko przez czesc publicznosci. Pamietam, jak kiedys podczas ich wystepu ktos stojacy obok mnie z niesmakiem powiedzial: eee, Duran Duran. Ja w soulowo-funkujacych numerach CS dostrzegam raczej fascynacje dokonaniami Marka Kinga i jego kumpli z Level 42. Calkiem niezle, choc przydaloby sie w tym wszystkim wiecej zaangazowania muzykow, wiecej "czadu". Muzyka No Limits jest jeszcze bardziej komercyjna i przyznam sie, ze mam mieszane uczucia przedstawiajac ten zespol. Nigdy nie widzialem go na koncercie, znam tylko 2 nagrania, ktore muzycy przyslali do radia. Jedno z nich - Primary - to bardzo przyjemna, taneczna piosenka podobna stylistycznie do tego, co robi obecnie Basia Trzetrzelewska. Identyczny sposob spiewania wokalistki, podobne aranzacje - wszystko to jest poprawne, ale... wtorne. Za to drugi utwor Samba La Parati niebezpiecznie kojarzy mi sie z dokonaniami takich formacji jak Revia Tropicana. No coz, na razie wstrzymam sie z ocenianiem - zobaczymy co z tego wyniknie, w kazdym razie bardzo chetnie uslyszalbym i zobaczyl "na zywo" wokalistke, ktora ma taki mily glos... Wyglada na to, ze narodzilo nam sie silne srodowisko grajace pop. Bez specjalnej ideologicznej otoczki, szumnych hasel i manifestow. Sa to po prostu ludzie, ktorzy chca (i potrafia) grac muzyke rozrywkowa na europejskim (no, powiedzmy prawie europejskim...) poziemoie. Juliusz Kornhauser i Adam Zagajewski w swoim eseju zatytulowanym Swiat nie-przedstawiony, ubolewali nad brakiem w polskiej literaturze i w ogole w sztuce solidnego srodka - popularnego nurtu bez specjalnych pretebsji artystycznych, ale stojacego na wysokim, profesjonalnym poziomie, ktory moglby sie stac punktem wyjscia dla roznego rodzaju awangardowych poszukiwan (ktore bez niego sa jakgdyby zawieszone w prozni - awangarda w stosunku do czego?). Taki nurt dal o sobie znac silnym glosem; miejmy nadzieje, ze teb glos nie oslabnie i wypelni luke miedzy np Bolterem, a dziwnym tworem o nazwie TOTART Ludzie, ktorzy powolali go do zycia na pytanie "co to takiego?" odpowiadaja, ze jest to seria aktywnosci. To stwierdzenie najbardziej syntetyczne, ale mozna je rozwijac, bo aktywnosci sa roznego rodzaju: plastyczne, literackie, parateatralne, no i oczywiscie muzyczne. Totart, sztuka totalna, oznacza wiec polaczenie wszystkich mozliwych rodzajow sztuki w jednym tyglu, a z drugiej strony podniesienie do rangi czegos znaczacego (sztuki?) tego wszystkiego, co widzi sie dookola na co dzien. Totart to BARDZO DZIWNA FORMACJA (a w dodatku - jak tow ynika z jej manifestow "tranzytoryjna"). Nie ma stalego skladu - po prostu kto ma jakis ciekawy pomysl, troche czasu i chec dzialania moze sie w kazdej chwili dolaczyc (lub odlaczyc). W ten sposob w kazdej niemal akcji biora udzial zupelnie inni ludzie - w ciagu 3 lat przewinaelo sie ponad 100 osob! Nie ma z tez stalej nazwy - na poczatku grupa wystepowala w ogole bez nazwy, ale wkrotce okazalo sie, ze jest to niemozliwe, gdyz w roznych formularzach trzeba cos wpisywac. Wymyslili wiec Totart, ale pozniej dla zmylenia przeciwnika wymyslali jeszcze wiele innych nazw - np Ariegarda 1 (byly w Polsce dwie Awangardy, no wiec, gdy powstawnie jakas druga ariegarda - co u nas jest bardzo prawdopodobne - chcemy, zeby bylo wiadomo, ze bylismy pierwsi): Jestesmy ariergarda narodowej kultury, pilnujemy, aby nikt nie wyrznal jej w dupe. Trzecie wcielenie to Imprzejawnikowy Solananarchistyczny Kabaret Profuzyjny "Zlew Polski", oraz czwarte, obecne - Koncern Metafizyczno-Rozrywkowy "Pigulka Progresji". Wszystko zaczelo sie 23 kwietnia 1986 r. Tego dnia na wspolnej akcji "Miasto-Masa-Masarnia" spotkali sie ludzie, ktorzy pozniej stworzyli Totart. W zasadzie bylo to spotkanie literackie, ale przerodzilo sie w 2 i pol godzinny happening. Zbigniew Sajnog - jeden z czolowych "ideologow totartowania" tak wspomina te czasy: Bylo pewne zmeczenie sytuacja. Zamordyzm byl wtedy wielki i zrobic jakis happening bylo niezwykle trudno, mozna byloo dostac po glowie, albo wyladowac na komisariacie - co sie zreszta czesto przytrafialo. Jednoczesnie bylo sporo osob tak naladowanych pomyslami, ze w momencie spotkania musialo to w jakis sposob eksplodowac, "wylac sie" (vide "Zlew Polski", grupa poetycka "Zlali mi sie do srodka"). Przedtem kazdy z nas zajmowal sie na wlasna reke roznymi dziwnymi sprawami. Ja na przyklad probowalem wydawac pismo literackie na Uniwerku, Pawel Kornak, ktory wyrosl z tradycji punkowej, organizowal koncerty, pozostali to rozni zakreceni poeci, muzycy, plastycy. Totart - jak twierdza znawcy tematu - mial dwa zasadnicze okresy: fekalny i salonowy. Obywatele miasta Rzeszowa do tej pory wspominaja, jak w szczytowym nasileniu fekalnej ortodoksji Totartowcy nas...li przy dzwiekach dzikiej muzyki na scene, lepili z ekstrementow kulki i rzucali w publicznosc namawiajac do wspolnej zabawy.... A teraz? - spokojna, elektroniczna muzyka, wyswietlanie diaporam i kulturalni mlodzi ludzie czytajacy poezje... Az trudno uwierzyc.
Duza zasluga Totartu jest umiejetnosc skupiania wokol siebie awangardowych zespolow muzycznych. Sa to grupy z calej Polski (m in rzeszowska Dynastia Felixa, pod ktora to nazwa ukrywaja sie muzycy 1000000 Bulgarians), ale najblizsza wspolpraca istnieje rzecz jasna z kilkoma miejscowymi kapelami. Oto one:
Poza wymienionymi z Totartem na stale wystepuja grupy: Baczkins Brigitte Bardot (Gdansk), Hiena (Lancut), Wahehe i McMarian (Krakow). NIEOBECNI A jest ich niemalo. Niektorzy muzycy zalozyli rodziny, powiesili gitary na kolek i piora pieluszki. Inni - tak jak Cezary Hesse i Piotr Rekowski wyjechali tam gdzie jest cieplej i mozna zarabiac prawdziwe pieniadze - np do slonecznej Kalifornii. Czarka - lidera Kredek, Polish Hamu i Baltyckich Piranii znamy dosyc dobrze, ale kim byl Rekowski? Byl (jest?) czlowiekiem o bardzo silnym charakterze, typowym liderem - gdy czegos chcial, cos sobie postanowil, to bylo pewne, ze mu sie uda. Pierwszym jego zespolem byl Karton, to byla przecietna kapela grajaca standardy, ale "Hrabia" potrafil szukac. Przychodzil np z plyta Visage i mowil: zobaczycie, tak bedzie sie gralo za 5 lat. I mial racje. W 1981 r zalozyl z Mirkiem Szatkowskim Coctail Bar - byl to pierwszy po Deadlocku "nowy" zespol na Wybrzezu. Grali taka muzyke, ktora i dzis bylaby swieza - troche U2, jakies ska, elektroniczne klimaty 0 taki "New Romantic". Niektorzy uwazaja, ze gdyby Piotr byl teraz w Polsce, to dzialoby sie tu w muzyce o wiele wiecej. A tak lezy sobie na plazy, opala sie i jest bardzo daleki od problemow Trojmiejskiej Sceny... Do nieobecnych nalezy tez zespol Mewa dzialajacy w 1984 i 1985 r. Podobno gral swietnie, chlodne numery kojarzace sie z The Cure, ale utrzymane w fascynujacym, celtyckim klimacie. Nie pozostaly po nim zadne nagrania, nie zdolalem tez dotrzec do ludzi, ktorzy w nim gralli... Innym takim zespolem byly Dzieci Kapitana Klossa, ktore omal nie zrobily ogolnopolskiej kariery - nagrania byly przeciez prezentowane w radiu i odnosily sukcesy na listach przebojow. W pewnym monecie doszlo w kapeli do nieprozumien - jakis spor o dziewczyne, jakas zdrada. Pewnie nigdy nie dowiemy sie, jak bylo naprawde - Olaf Deriglassoff mieszka obecnie w RFN... To tylko kilka luznych przykladow. Ciekawe, czy za 4-5 lat beedzie mozna dopisac do nich nastepne. Mam nadzieje, ze nie - Gdansk naprawde jest kopalnia talentow, tylko - jak wiekszosc naszych kopalni - zle eksploatowana. Czas pokaze, czy zacznie ona funkcjonowac prawidlowo, czy kolejni mlodzi ludzie beda musieli utracic swoje zludzenia. Wiatr od morza przynosi nam dzwieki, tylko czy slysza je ci, ktorzy powinni nasluchiwac? |
. |
. | . |
Zrobione przez: TylkoPolskiRock Webring |
. |